sobota, 29 czerwca 2019

Nowe sojusze.

- Na wstępie: Z góry przepraszam za zwlekanie z tym opowiadaniem, jednak po tak długim czasie zastoju nie mogłam zebrać się w sobie i tak po prostu pisać. Ostrzegam też, że raczej nie będzie to najlepszy wpis WKK, ale może chociaż się uśmiechniecie!
Albo stwierdzicie, że nasze poczucie humoru cofnęło się do podstawówki

*Dzień po powrocie*

*Jessika*
Kolejny, słoneczny dzień na Lupus Glade. Wylegiwałam się przy jeziorze, nieopodal wilczego wzgórza w towarzystwie Liz oraz Lili. Pierwsza z wader powoli osiągała chyba już stan znudzenia, związany z zalęgłą ciszą, natomiast druga przesiadywała na jednym z drzew, gdzie uparcie próbowała coś wypatrzeć już od paru dobrych chwil. Zostawiła nas jedynie z faktem, że chce się rozejrzeć, a ja nie dopytywałam. Mając z tyłu głowy ostatnie wydarzenia, jakie rozgerały się tu w naszej obecności, mogłyśmy naprawdę się cieszyć tą pogodą oraz spokojem. W końcu wiele ryzykowałyśmy wracając tutaj. I choć zastałyśmy trochę zniszczeń po dawnych ulewach czy ludzkiej ingerencji, nie przeszkodziło nam to w wewnętrznym odczuwaniu radości oraz ulgi. Szkody w końcu nie były jakieś wielkie, z większością z biegiem lat natura poradziła sobie wyśmienicie, a nasze domy, terytorium nie mają w sobie śladu człowieka. Ciepło, ale nie na tyle, aby słońce wypalało futra i trzeba było chłodzić się przy wodopoju czy w jaskiniach. Po prostu.. idealnie. Atmosfera była na tyle dobra, że nie sposób było pomyśleć o możliwych zagrożeniach. Czy w tak piękny dzień może przydarzyć się coś złego? A może tylko ja miałam takie odczucia.. Moja sentymentalna część zwyczajnie wzięła górę..
Rozmyślania przerwała mi fioletowa wadera, która nagle zeskoczyła pomiędzy nas.
- W pobliżu nawet wiewiórek nie ma. Kompletne odwilcze. - Westchnęła, rozciągając się.
Oh.. I wszystko jasne.
- Huh, czego się spodziewałaś? - Odpowiedziałam pytaniem. - Kazałyśmy wszystkim uciekać.. Ale sytuacja chociaż się uspokoiła.
Zerknęłam na waderę, która wydobyła z siebie jedynie krótkie "tak". Widać po niej było, że wszechobecna pustka bardzo ją rozczarowała. Nie tylko ona poczuła lekki zawód. Sama miałam cichą nadzieję, że ktoś może się ukrywać w pobliżu, jednak poprzedniego dnia starałyśmy się obejść większość obszarów blisko sąsiadujących z watahą i nie wyczułyśmy żadnej wilczej woni. Acz, powinnyśmy się cieszyć, że blisko naszych terenów ludzkiej też nie było.
- Te tereny są bardzo sentymentalne, może nie tylko my postanowimy tu wpaść - kwestia czasu. - Spróbowałam ją pocieszyć, choć pewnie dla nas wszystkich lepiej byłoby kompletnie pozbyć się tak głupich nadziei, ale to nie takie łatwe, kiedy wataha była dla wszystkich jak nowa rodzina. Fioletowa wadera uśmiechnęła się w odpowiedzi.
- Zróbmy coś, tak jak kiedyś, nudzę sieee.. - Odezwała się po chwili młoda alfa, ziewając przy tym oraz przeciągając się
- Co kombinujesz? - Zapytała Lili, spoglądając na młodą z zaciekawieniem
- Podbijam pytanie. - Dodałam również kierując na nią wzrok.
- A nic takiego... liczyłam, że wpadniesz na jakiś ciekawy pomysł. -Odchrząknęła - Ale skoro nic ci nie mówi moje spojrzenie, to sama ci coś podsunę - co powiesz, by wrzucić naszą betę do wody? Drugi plan to mieszanka.
Słuchając tego przeszłam wzrokiem na fioletową wilczycę, uśmiechając się złośliwie i zaczynając już czaić się do skoku na nią, kiedy ta, nie dając nawet skończyć Liz, szybko przemieniła się w wiewiórkę i z piskiem uciekła na drzewo.
- Ej..! Nie psuj zabawy! - Krzyknęłam za nią.
- Siedź sobie tam Lilu, nie ominie cię ten los. - Rzekła pewna siebie Liz.
- To, że jesteście rodziną alf nie daje... No dobra, daje, ale to mega nieprzyjemne! - Odkrzyknęła do nas, uparcie chowając się w gałęziach drzewa.
Zostawiłam Liz, uśmiechającą się do siebie i intensywnie nad czymś myślącą, i podbiegłam trochę bliżej drzewa, żeby mieć lepszy widok na wiewióra, któremu raczej wcale się do nie podobało. Bacznie ją obserwując, zaczęłam formować niewielką, wodą kulką na czubku swojego ogona. W tym samym czasie zbliżyła się do nas Liz, która po dłużej chwili myślenia na coś wpadła.
- Jess, masz może pomysł skąd wziąć końskie gówno?
- Hm.. w pobliżu ludzkich osiedli na pewno są jakieś pastwiska. Ewentualnie na ścieżkach, które uczęszczają. - Odpowiedziałam młodej, nie spuszczając przy tym wzroku z bety, po czym do niej się właśnie zwróciłam z lekkim rozbawieniem. - Wygodnie ci tam?
Wiewiórka przez chwilę tasowała mnie wzrokiem, po czym przeskoczyła na kolejne drzewo, chowając się między jego liśćmi.
- Bardzo!
Spryciula musiała rozgryźć moje zamiary i domyślić się, że nie zamierzam czekać aż Liz zdobęcie gówno na mieszankę.
- Chciałabyś tam ze mną pójść, jak już ochlapiesz naszą wiewióreczkę? - Również obserwowała betę, która w miarę szybko przemieszcza się po gałęziach, chcąc uniknąć wody.
- Z przyjemnością. - Odparłam.
 Mówiąc to machnęłam ogonem i wypuściłam kulkę, która z wielką siłą rozbryznęła się na liściach, za którymi chowała się wiewiórka. Po natychmiastowym krzyku, który wydobył się z drzewa, mogłyśmy się domyśleć, że wodzie udało się przebić przez listną osłonę, na co się zaśmiałyśmy.. Jeszcze bardziej, kiedy Lili wróciła na ziemię i przemieniła się na powrót w wilka, wyglądając jak przemoczony owczarek długowłosy.
-  Dobry strzał. - Jeszcze cicho się zaśmiała. - A ty, gryzoniu? Chcesz zabrać się z nami w celu szukania gówna?
- Będę zaszczycona mogąc wam towarzyszyć i was w nim wytarzać. - Odparła, prawie utrzymując powagę.
- Więc chodźmy, moje pomocnice, przemierzać kochaną wyspę. - Mówiąc to ruszyła przed siebie pewnym krokiem.
I wyruszyłyśmy na wyprawę, prawie bez większych problemów. Musiałyśmy tylko nawrócić naszego wodza, który pomylił kierunki. Ani mnie, ani Lili oczywiście to nie zdziwiło. Liz zawsze była znana ze swojej świetnej orientacji w terenie - niewiele zmieniło się to od czasów lwiego stada Axava.
Nasz biały wilczek udał, że wcale nie pomylił stron i znów pewnym krokiem ruszył przed siebie. Nawet nieco pewniejszym niz wcześniej.  Powoli przemieszczałyśmy się w stronę wilczego wzgórza, skąd miałyśmy się udać dalej do miasta, nieprzerwanie rozmawiając i śmiejąc się dość głośno - wciąż będąc w tematyce mieszanki i końskich odchodów... oraz tego, komu będzie w nich bardziej do twarzy. Ja osobiście dalej uważam, że naszej becie dodałoby to mnóstwo punktów do dostojności oraz jej uroku. Kogo w końcu nie przykułby uwagę mieniący się na fioletowo wilk w gównie?
W pewnym momencie Liz głośno nabrała powietrza w płuca i przerwała naszą wymianę zdań donośnym komunikatem:
- ZBLIŻAMY SIĘ W STRONĘ GÓWNA.
Nie wiem dokładnie co miała namyśli, ponieważ dochodziłyśmy jedynie na szczyt wzgórza, a stąd jeszcze kawałek do ludzkich osiedli, a co za tym idzie i koni. Wtedy do moich uszu dotarł szelest papieru oraz czyiś głos.
- Ugh! Cudownie, wszystko się poszarpało.. - Odezwała się nieznajoma wadera.
Lili była pierwszą z naszej trójki, która ją zauważyła. Szaro-czarną wilczycę, przesiadującą nad kartką papieru z rysunkiem, nad którym zapewne pracowała dopóki jej nie zaskoczyłyśmy naszym przybyciem.
- Kim jesteś? - Beta wyskoczyła naprzód.
Nie starała się nawet zabrzmieć przyjaźnie, co nieco spłoszyło nieznajomą. W ślad z Lili udałą się Liz, chcąca pokazać jakim jest świetnym materiałem na zwiadowcę, na co Lili jedynie przewróciła oczami, usiłując odepchnąć ją nieco. Ja wolałam zostać z tyłu, przyglądając się jedynie waderze, jak to zwykle mam w zwyczaju.
- O, pfyh. - Liz się skrzywiła i znów wyrównała krok z betą.
- Cóż... - Nieznajoma przełknęła ślinę. - Mówią na mnie Alia – ale co tu robicie?
- Szukamy gówna, a ty? - Odezwała się natychmiast Liz.
- Szkicowałam..
Utrzymywanie powagi godnej alfy szło mi z trudnem, gdy musiałam przysłuchiwać się poczynanim córki. Lili również niezbyt to wychodziło i ostatecznie parsknęła śmiechem.
- Huh? - Spojrzała po nas zaciekawiona. - Czy coś nie tak?
- Oh, nie, nie o Ciebie chodzi... - Spróbowała spowarznieć i wyszła znowu naprzód. - Powiesz nam coś więcej o sobie?
- No przestań się odsuwać! - Odezwała się Liz, na powrót stając obok wadery.
- To Ty skończ iść do przodu, to nie Twoje zadanie, Ty masz stać obok matki - Syknęła do Liz, a następnie zwróciła się z powrotem do Alii widząc, że ta chce sobie pójść. - Zostań, chcemy tylko wiedzieć kim jesteś
- Szukałam pewnej watahy.. Alfa sprawiała wrażenie, jakby mogła sprawić schronienie. - Odezwała się w końcu
Odpowiedź zaskoczyłą mnie lekko, bo pierwszy raz ktoś z własnej woli zwracał się do nas o pomoc. Zwykle to my trafialiśmy z przypadku na potrzebujące stworzenia i oferowaliśmy im nasze wsparcie. Normalnie powinno mi to zapalić jakieś światełko w głowie. Nieznajomy wilk na naszym terenie, szuka prawdopodonie nas. Jednak byłam wciąż w zbyt dobrym nastroju.
W momencie, gdy miałam podejść i odezwać się, odwróciła się w moją stronę Liz.
- Matka, chodź tu w takim razie!
- Nie rozkazuj mi. - Syknęłam mijając córkę i stając na przeciwko nowej osoby - Jesteśmy Watahą Królewskiej Krwi, staramy się być dobrzy dla wszelkich stworzeń. Możemy ci pomóc, ale pierwsze - mogłabyś opowiedzieć nam coś więcej?
Nie chciałam być zbyt upierdliwa i wtrącać nos w nie swoje sprawy, jednak nie miałam wyboru, chąc mieć pewność, czy możemy jej ufać. Gdybyśmy nie było ostrożne już dawno gniłybyśmy w ziemi jako ofiara SCAR, Root'a czy innego wroga.
- Ale.. Ja nie pamiętam...
Westchnęłam ledwo słyszalnie. Nie spodziewałam się takiej odpowiedzi. To nie dawało mi większych podstaw do zaufania jej, poza tym, że brzmiała szczerze i dość przekonująco. Ale nie zamierzałam z tego powodu bronić jej pozostania z nami. Mimo, że mogło być to ryzokowne, a obecnie nie posiadałyśmy żadnego szamana w watasze [o ile nasze trio można nazwać watahą], więc pomaganie nam z jej ubytkami pamięci może zająć nieco dłużej, o ile w ogóle się to uda. Próbowałam jej to przekazać, choć było to ciężkie przy Lili i Liz, które znów zeszły na temat gówna. Alia, która przysłuchiwała się ich rozmowie, zerkała na nich z lekkim przestrachem. W końcu nie wytrzymałam i bez ostrzeżenia strzeliłam w pysk Liz kulką wody. Nie na długo jednak ją to uspokoiło, ponieważ gdy tylko ustaliłyśmy, co zrobić w sprawie Alii, znów zaczęła temat gówna.
W trakcie naszej rozmowy zauważyłam nagły ruch Lili, więc odwróciłam się za nią.
- Coś nie tak? - Zapytałam, zaraz czując nieprzyjemny dreszcz, przebiehający po moim ogonie.
- Słyszałam coś. - Odpowiedziała cicho, następnie zwracając się do Liz. - Ani mi się waż iść za mną.
Po tych słowach przekroczyła linię krzewów, aby zbadać źródło dźwięku. Widząc, że Liz nie zamierza słuchać, przymroziłam jej łapy do ziemi. Młoda zrobiła to samo z moimi łapami w odwecie, a Alia widząc to odsunęła się nieco, wyglądając jakby miała zamiar uciec.
- Liz! - Spojrzałam na nią z podirytowaniem.
- Sama zaczęłaś! - Wytknęła mi język, co tylko bardziej mnie rozdrażniło, a moja mimika wcale tego nie ukrywała.
Czy to takie trudne, aby trochę pomyśleć? Za rogiem mogło czaić się niebezpieczeństwo, a ona właśnie nas unieruchomiła.
- Czy to ktoś groźny? - Ali zwróciła się do mnie.
- Nie wiem.. Nie widzę go ani nie słyszę. - Odparłam zgodnie z prawdą.
Byłam jednak dobrej myśli, ponieważ oznaczało to, że nie walczyli. Powarkiwania pewnie byłyby donośniejsze. Jednak nie wracała, więc musiała kogoś tam spotkać lub coś znaleźć. Dlatego co jakiś czas zerkałam w stronę krzewów, licząc, że może ujrzę chociaż zarys postaci. Na marne. Między moim upartym wpatrywaniem się, a gromieniem wzrokiem Liz, z której winy tu tkwiłyśmy, odezwała się nieśmiało Alia, proponując mi pomoc. Zaoferowała ją również Liz, pomimo iż początkowo ją też przymroziła, obawiając się, że ją tu zostawimy. Wadera była ciekawa naszych zdolności, jednak żadna z nas nie była skora do odpowiedzi, spiesząc się, aby zobaczyć, co takiego znalazła Lili.. lub kogo.
Tuż za linią krzewów przystanęłam, widząc obcego wilka naprzeciw Lili. Starałam się ocenić sytuację, ignorujac Liz, która nie mogła wyhamować i przejechała kawałek obok mnie. Basior nie sprawiał wrażenia zbyt przyjaznych zamiarów, a uśmiech na jego pysko wcale nie był miły. Być może mnie się tylko wydawało, ale myślałam, że chce z nas zakpić. Instynkt podpowiadał mi, żeby rzucić się pomiędzy nich, szczególnie słysząc przyjaciółkę, do której chciał się zbliżyć, jednak nie chciałam niepotrzebnie rozjuszyć wilka. Posłuchał Lili i się zatrzymał, więc i ja postanowiłam zapanować nad instynktami. Tym razem.
- Co Tobą kieruje i jakie masz intencje, skoro wyraźnie nas znasz. - Zapytała Lili, wciąż utrzymując pewność siebie, jak przystało na naszą betę.
Dopiero, gdy zadała to pytanie, zaczęłam uważniej przyglądać się basiorowi i wtedy zaczęłam odnosić wrażenie, że powinnam go kojarzyć. W mniejszym lub większym stopniu. Jednak był dla mnie z niewiadomego powodu po prostu.. znajomy. Podzieliłam swoją uwagę, zarówno przysłuchując się rozmowie Lili z nieznajomym, jak i uczestnicząc w cichej rozmowie z Alią i Liz. Ta druga upewniała naszą nową towarzyszkę, że Lili jest silną betą i z pewnością da sobie radę. Szczególnie, gdy ma nasze wsparcie.
- Znacie SCAR? - Odpowiedział pytaniem, siadając przy tym.
- Tak, znamy.
Fioletowa wadera wciąż uważnie mu się przyglądała, nie pozwalając sobie na tę samą dogodność. Natomiast ja, słysząc wzmiankę o SCAR, natychmiast ruszyłam się z miejsca, zbliżając się do wilków.
- Musieliśmy uciekać ze swoich terytoriów, bo chcieli nas zniewolić, dlatego tu jesteśmy. - Kontynuował.
- Kiedy to się wydarzyło? - Wypaliłam pytanie, przystając obok Lili.
Zawsze ostrożna beta zbliżyła się do nieznajomego, stając bokiem i osłaniając mnie w ten sposób na wszelki wypadek, gdyby wilk planował zaatakować. Nie kryła się również ze swoim niezadowoleniem z tego, że postanowiłam się zbliżyć, a ja nie umiałam logicznie uzasadnić swojego działania, a zwykle staram się jednak przemyśleć każdy mój ruch. Jak widać wciąż jednak czasem walczę ze swoją szczenięcą pochopnością. Usłyszałam coś, co mnie zaintrygowało i podeszłam bliżej. Z ciekawości.
- Powiem wprost: Szukamy schronienia. - Zignorował moje pytanie.
"I uważasz, że znajdziesz je u nas?", prychnęłam w myślach, choć przecież znałam odpowiedź - nie odrzucamy potrzebujących. Nie wiedziałam nawet, skąd taka moja niechęć dopóki nie udało mi się go rozpoznać.  Zwyczajnie posłuchałam podpowiedzi wewnętrznego instynktu.
- Dalej jedno nie daje mi spokoju. Nie wspominasz nic o intencjach wobec nas. - Odezwała się beta, poniekąd czytając mi w myślach.
- Będę szczery.. Od zawsze chciałem powrotu ojca z innego wymiaru, do którego go wygnaliście.
I wtedy wszystko rozjaśniło się w mojej głowie. Przypomniałam sobie te okropną dżunglę, błoto i liany. Oraz pewnego, młodego wilka, którego niewiele myśląc oddałyśmy. Root.
- Liczysz na to, że go tu sprowadzimy? Nawet jeśli do tego doszło, nie wysyłamy wilków do innych wymiarów na stałe z kaprysu.
Lili miała rację. Nic nie stało się bez powodu i nie miałam najmniejszego zamiaru sprowadzać tegp dachowca z powrotem. Jaguar nam zagrażał, niszczył nasze tereny, zabijał podopiecznych - a poza tym nie wiemy cz w ogóle wciąż żyje ani gdzie dokładnie jest.
- Czy SCAR jest waszym wrogiem? Jeśli nie, to mówię wam, że wkrótce będzie.. - Wilk, jakby zignorował Lili.
- Nie zmieniaj tematu - Powiedziała ostrzej.
- Nie zmieniam, nie wiesz do czego zmierzam.
- Co ma SCAR do win Twojego ojca?
- Spytam jeszcze raz, czy SCAR jest waszym wrogiem? - Mówi tym razem mniej groźnie.
- Jest wrogiem większości magicznych żyjątek. Tak myślę. - Odezwałam się w końcu, wciąż nie rozumiejąc do czego zmierza.
- Czyli mamy wspólnego wroga! - Odparł aż nazbyt przyjaźnie.
- Jednego wroga, ale i jednego jaguara, który nas dzieli. Chcesz jego powrotu, a my go nie zapewnimy. - Mówiąc to Lili odsunęła mnie nieco w tył.
- Dobra, na tą chwile się zjednoczmy.
- Skąd mamy mieć pewność, że w najmniej oczekiwanym momencie, nie wbijesz nam kłów w karki? - Spojrzałam na wilka z wyraźną nieufnością wymalowaną na pysku.
- Bo mamy wspólnego wroga. - Zwrócił się do mnie.
- To nie jest dostateczny powód. - Odpowiedziała Lili, posuwając nas jeszcze w tył.
- Lili ma rację.. Przydałby się jakiś mocny układ zapewniający tymczasowy pokój z obu strony.
- Czy chcecie sami pokonać SCAR? - Root znów powrócił do poprzedniego tematu.
- Jakoś radziłyśmy sobie z nimi do tej pory, nie jesteś do tego niezbędny.
Zerknęłam na Lili bez przekonania. Wiedziałam, że chce wyeksponować siłę naszej watahy i to nie bez powodu, jednak została nas zaledwie garstka, ale to nie wróżyło nam pewnego powodzenia. Zaryzykowałabym nawet stwierdzenia, że mogłybyśmy mieć przegwizdane.
- A czy jesteś w stanie zapewnić, że nie obrócisz się przeciwko nam i grzecznie opuścisz nasze tereny, gdy odpędzimy SCAR? - Zapytałam, kierując swój wzrok znów na Roota.
- Tak, jeśli pokonamy razem SCAR, będziemy mogli powrócić do naszych terenów, bo nic już tam nie będzie na nas złego.
Przyjżałam się młodemu wilkowi, wciąż nie będąc pewna tego, jak powinnam postąpić. Mimo świadomości, że nasze życie i tak może być zagrożone, gdy tylko SCAR nas znajdzie, nie mogłam mu od tak zaufać. Czułam się trochę jak między młotem a kowadłem.
- Zacznijmy może od tego, że powiesz nam co wiesz. O ataku, SCAR, ile mamy czasu?
- SCAR nie wyjawiło mi swoich dokładnych planów, ale wiem, że kiedyś tu już byli, ale zostawili tą krainę w spokoju, a teraz do niej wracają. Chcą ją całą mieć dla siebie.
Dość typowo. Niewiele jak widać zmieniło się przez te lata.
- Hm.. - Machnęłam ogonem nieco agresywnie. - Jak widać, wciąż trzymają się swojego celu..
- Zdziwiłabym się, gdyby było inaczej. - Prychnęła Lili.
Rozsiadłam się wygodnie, wciąż lekko chowając się za Lili. Czułam, że będą to jeszcze długie negocjacje. Cały czas tasowałam wzrokiem Roota.
- Okey.. Hm, wspominałeś coś w liczbie mnogiej, zatem ilu was jest?
- Jest nas.. łącznie z moim ojcem tylko trzech mówi - Odpowiedział wyraźnie zawstydzony słabością swojej watahy.
- Twojego ojca tu nie ma z wiadomych przyczyn, a ten drugi wilk? - Lili wyręczyła mnie w pytaniu.
- Drugi wilk czeka na mnie w bezpiecznym miejscu..
- Szczeniak? - Przekrzywiła nieco łebek.
- Nie.
- Ranny? Chory?
- Ale czemu pytasz?
- Chcę wiedzieć czemu nie jest tu z Tobą
- Żeby mógł mnie uwolnić w razie, gdybyście nie chciały się ze mną zaprzyjaźnić. - Parska śmiechem.
Skrzywiłam się lekko z urazą, jakbyśmy miały bezpodstawnie robić krzywdę obcym.
- Mogę zapewnić ci, że nie zrobimy wam krzywdy, póki wy nie zagrozicie nam. Więc, czy możemy zobaczyć twojego przyjaciela?
- Rovan, uwidocznij się.
Gdy to powiedział obok niego pojawił wilk, wyraźnie nieco straszy od Roota.
-  Strzałeczka! - Szturcha Roota łagodnie uśmiechając się w naszą stronę. - Przedstawisz mnie?
- To jest Rovan, bardzo dostojny, dorodny basior z czułymi zmysłami. - Z uśmiechem przedstawił swojego kolegę.
Skierowałam nieco uważniejszy wzrok w stronę wilka. Biorąc pod uwagę jego zdolność na pewno musiałyśmy mieć na niego oko, co chyba również zauważyła Lili, ponieważ zerkając na nią kątem oka, zauważyłam jak lekko krzywi się patrząc na basiora, jednak skinęła głową w jego stronę.

[Młoda alfa jednak z pewnością doceniła basiora: "krzywi się na jego widok, jednak przez myśl przechodzi jej, że mógłby być dobrym poszukiwaczem gówna" ~ Liz XDDD]

Dalej sprawy poszły już bardizej gładko. Dogadałyśmy się z Watahą Jaguara, zawierając z nimi tymczasowy sojusz, którego podporą oraz gwarancją naszego bezpieczeństwa stał się Kusamura, inaczej zwany jaguarem lub Dachowcem. Natomiast warunek był taki, że chcąc poruszać się po naszym terenie Rovan i Root musieli posiadać swojego nadzorcę, którego zadaniem było pilnowanie ich, aby ci nie wyrządzili nawet najmniejszem szkody oraz Rovan dostał zakaz używania swojej umiejętności do końca sojuszu - wyjątek do pozwolenie lub wymuszenie zagrożeniem.
Jako, że dałyśmy wiele wymogów naszym sojuszników i pewnie zamęczyłyśmt ich pytaniami, dałyśmy im wybrać z kim będą musieli się użerać przez najbliższy okres czasu. Wybór Roota padł na mnie, z kolei Rovan wybrał Lili, co później dało powód do wielu żartów. Między innymi: "Mądrze wybrałeś, niezwykle atrakcyjna wadera, wygląda wspaniale nawet w końskim gównie.. a do tego wolna!", "W dodatku napalona jak ty", "Wiem, widziałem jak na mnie patrzy".


Root: Tylko nie zapomnij o naszej misji, Rovan.
Lili: Jakiej misji?
Liz: Zapewnie chodzi o gówno.

W między czasie Liz zaczęła się już niecierpliwić i domagać kontynuowania wyprawy, co Rovan swkitował stwierdzeniem: "Nie musimy szukać gówna, wkrótce samo do nas przyjdzie. Ten siwy zakuty łeb".
Zaczęłam już wtedy odczuwać lekkie zmęczenie tym wszystkim, ale jak powszechnie wiadomo Liz jest też bardzo uparta i mało kiedy odpuszcza, dlatego razem z Rootem musieliśmy się z nią wybrać. Nie mając już większej ochoty na rozmowy i chcąc jaknajszybciej znaleźć się w swojej jaskini, odwróciłam się w kierunku, w którym powinniśmy zmierzać i ruszyłam przed siebie, wcześniej wołając towarzyszy. Nie zaszłyśmy daleko, a zaraz jeden wilk wylądował na moim grzbiecie. Zaskoczona gwałtownie podskoczyłam, wierzgając niczym rumak i stojąc na tylnich łapak zrzuciłam intruza.
- Hej! - Usłyszałam oburzony ton Liza, któremu towarzyszył chichot Roota.
Odwróciwszy się w jej stronę, mogłam zobaczyć jak się krzywi i patrzy na mnie z wyrzutem.
- Czemu mnie zrzuciłaś? - Syczy.
- Ponieważ to twoja wielka wyprawa? Wy..  - Ugryzłam się w język, nie chcąc być nie miła. - Pokaż jaki z siebie silny zwiadowca!
- Nikt nie powiedział, że jestem silnym zwiadowcą. Nogi bolą mnie od tego stania, gdy przysłuchiwałam się temu przesłuchaniu. - Skwitowała.
Patrzyłam na nią z niedowieżaniem, nierozumiejąc jak może nie być w stanie przebyć tego niezbyt wielkiego dystansu, skoro kiedyś potrafiła biegać przez pół wyspy i drażnić każdne napotkane stworznie.
Po chwili znów znalazła się na moim grzbiecie, na co warknęłam z podirytowanie, ale nie chciało mi się już z nią użerać, więc ruszyłam po prostu w dalszą drogę.

***

Będąc już bliżej obrzeży miasta, bez zbędnych ostrzeżeń zrzuciłam młodą alfę ze swojego grzbietu, mając świadomość, że obok mnie znajdowała się spora kałuża. Dźwięk rozchlapywanej wody w tamtym momencie był dla mnie jak miód dla uszu.
- Nienawidzę cię czasami. - Fuknęła.
Zbliżyła się do mnie i zaczęła strzepywać wodę z futra, wiedząc jak tego nienawidzę.
- Wzajemnie.. Czasami.. - Uśmiechnęłam się lekko mimo to, odsuwając się przy tym od niej.
Po chwili stanęła na przeciw mnie, uśmiechając się do mnie, a ja już zaczęłam przeczuwać, że czegoś będzie chcieć.
- Dobrze.. O, kochana matko, alfo Watahy Królewskiej Krwi, najlepsza nawigacjo i transporcie na świecie, zdradź mi, gdzie szukać końskiego gówna na tym wypizdowie... - Odchrząknęła. - Znaczy, uroczej wiosce.
- Dobrze moje dziecię.. oraz drugie dziecię, podążające z nami. - W tym momencie zerknęłam w stronę Roota, rozbawienie najwyraźniej mnie trzymało. - Teraz musicie wykazać się niezwykłą ostrożnością. W przeciwnym razie, dostaniemy strzałą w pysk. Jasne? 
Pytając przystanęłam tak, aby móc przyglądać się im obojgu.
- Chodzi ci o to, że podejdzie do nas jakiś pan w szmatach i może nakryciem głowy, i spuści nam tak zwany wpierdol, czy w tym urokliwym miejscu czai się na nas coś na kształt Meridy Walecznej i będzie celował do nas z łuku? - Zapytała Liz.
- No.. właściwie to tak, dokładnie tak! - Przytaknęłam.
Mówiąc to wskoczyłam w najbliższe zarośla, gdzie czekałam aż pójdą w moje ślady. Gdy już byliśmy wszyscy, zaczęłam podążać dalej w ukryciu.
- To „tak”, było odnośnie tajemniczo pana przy bramie, czy pseudo Meridy? - Ciągnęła dalej.
- Jedno i drugie, więc lepiej się pilnuj lub przemień w człowieka i idź przez wioskę.
Przykucnęłam na łapach, starając się być jak najmniej widoczna. Zamierzałam okrążyć nieco wioskę w poszukiwaniu czegoś w rodzaju pastwiska lub stajni, gdzie Liz mogłaby się wyszaleć. Tymczasem ona na przekór zamieniła się w człowieka i dumnie podążała za mną. Widząc to zatrzymałam się i obrzuciłam ją wzrokiem z serii "Chyba żartujesz".
- Co? Coś ci nie pasuje? - Skrzyżowała ręce na piersi, patrząc na mnie w ten sam sposób.
- Coś ty, człowiek siedzący w krzakach nie rzuca się w oczy. - Odparłam z wyraźnym sarkazmem. - W ogóle.
- Rzuca się. Więc chodźmy tam szybciej. Myślisz, że szmer w krzakach jest niesłyszalny?
Pokręciłam łbem i ruszyłam dalej, nie mając siły się z nią kłócić. Miałam tylko nadzieję, że żaden człowiek nie podejdzie bliżej choćby zaciekawiony osobą Liz.
Po pewnym czasie skradania się podniosłam łeb i w oddali zobaczyłam większą przestrzeń, która była porośnięta rozmaitymi warzywami. "Tak!" - krzyknęłam w myślach, licząc, że odlanazłam upragnione pola uprawne.
- To może być nasz cel. - Oznajmiłam im.
Liz niezwracając uwagi na to, że zatrzymałam się, bo wciąż chodziła z dumnie uniesioną głową, potknęła się o mnie i wylądowała twarzą w błocie. Wywróciłam tylko oczami, nie dając już się rozproszyć.
- Nie boicie się? - Odezwał się w końcu Root.
- Nie, gdybyśmy były same.. Ale nie wiem, co zrobić z tobą. - Odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Nie. - Odpowiedziała zaraz po mnie Liz, chociaż wyszedł z tego bardziej bełkot.
Następnie podniosła się cała brudna i zblizyła się do nas.
- Jak to co? Idzie z nami zbierać gówno.
- Tu ktoś na pewno mieszka w pobliżu i zajmuje się tym. - Skierowałam pysk w stronę pól. - A ludzie w większości nie przepadają za wilkami. Boją się nas, to nie skończy się dobrze
Liz zaczęła obrzucać wzrokiem pola i chatki.
- Ktoś w ogóle wpadł na pomysł, do czego mamy zebrać te odchody? - Zapytała.
- Jesteś już prawdziwym profesjonalistą w zbieraniu odchodów i przetwarzaniem ich, więc? - Zerknęłam na nią z nadzieją.
Nie przyjmowałam do świadomości tego, że przyszłyśmy tu z jej kaprysu i to na darmo. Zajmowała się już tyle lat robieniem mieszanek, że musiała mieć jakiś swój sposób na zbieranie materiałów.
- Potrzebujemy wiadra. Przecież nie będę na środku pola mieszała gówna z liśćmi i tak dalej.
- Czyli... ryzykujemy swoje życie, żeby zdobyć... gówno? - Niepwenie zapytał Root.
Nie zwracając na niego uwagi, Liz kontynuowała.
- Poza tym, ktoś mógłby zauważyć, że taka kupa i liście latają sobie w powietrzu.
Po chwili namysłu postanowiłyśmy, że poszukamy wiadra w wiosce, a Roota zostawimy ukrytego w zaroślach. Jego zdolności idealnie mogły mu pomóc w wtopieniu się w tło. Nie byłam z początku przekonana, czy to dobry pomysł. Byłam przecież poniekąd odpowiedziala za jego działania względem watahy, jednak rozważając za i przeciw wyszło, że nie miał jak wyrządzić większych szkód. Na odchodnym obrzuciłam go jeszcze nieco chłodnym spojrzeniem, dodając: "Powiedzmy, że to niewielka szczypta wiary w twoje intencje..", po czym opuściłam kryjówkę już pod postacią człowieka.
Liz wciąż miała całą twarz w ziemi, ale nie wyglądała, jakby specjalnie się tym przejmowała. Z resztą czemu by miała? I tak niedługo będziemy "tarzać się" w odchodach. Zbliżyłyśmy się do jednego z domków, gdzie Liz zaczęła dociskać nos oraz czoło do szyby, zaglądając w ten sposób do środka. Złapałam ją szybko za kołnierz i odciągnęłam. Nie chciałam, żeby zaczęła nam odstraszać ludzi. Z resztą lubię czasem zaglądać do wioski, więc nie chce być uważana za przyjaciółkę szajbuski.
- Zachowuj się trochę.
- Dobra, mówisz-masz.
Miałam już odetchnąć ulgą, licząc na to, że Liz trochę się uspokoi. Ale nie. To nie mogło być takie proste. Z początku kulturalnie podeszła pod drzwi, aby zaraz później zacząć nawalać w drzwi pięścią.
- PANIE, MA PAN WIADRO?
Gdy Liz skończyła nawalać jakiś mężczyzna otworzył drzwi. Stanęłam trochę na uboczu, nie chcąc się do niej przyznawać. Wstyd. I. Hańba.
Rozmowa Liz nie poszła pomyślnie, jak można się było spodziewać, i mężczyzna po chwili zatrzasnął jej drzwi przed nosem. Młoda alfa postanowiła się nie poddawać po jednej, nieudanej próbie i przymierzałą się do kolejnego nawalania w drzwi. Podbiegłam do niej i chwyciłam rękę nieco powyżej nadgarstka.
- PROSZEE PAANAAA!
- Liz!
Trochę nie wyszło mi odciągnięcie jej.. Mężczyzna otworzył znowu.
- Co tu się odwala? To jest was dwóch?
Puściłam ręke Liz i umierałam trochę z zażenowania w środku.
- Tak. To moja matka. Rozumie pan jestem chora..
- Na głowę.. - Wtrąciłam.
Zaczęłam odciągać Liz od drzwi, tłumacząc jak to bardzo jest stuknięta i boi się pić prosto ze strumienia. Mężczyzna jednak upierał się, że chce skórę wilka za wiadro, a gdy próbowałyśmy znaleźć inną cenę to zatrzasnął nam ponownie drzwi. Złapałam ponownie Liz, zanim zaczęła znowu nawalać i odciągnęłam ją od domu.
- Nie rozumiem go, przecież byłam przekonywującą - Prychnęła, idąc za mną. -
GÓWNO, PROSZĘ PANA, WYLĄDUJE NA SZYBACH TEJ CHATKI - Krzyknęła jeszcze na odchodnym.
Gdy tak ciągnęłam niezadowoloną Liz przez wioskę, udało mi się dostrzec mężczyznę z wóżkiem pełnym siana. Podbiegłam do niego szybko, mając nadzieję, że nie tyle da nam wiadro, a być może zaprowadzi nas do jakieś stajni z końmi. Mogłybyśmy wtedy już mieć te bezsensowną wyprawę z głowy.
- Przepraszam! - Zawołałam za nim. - Ma pan chwilkee?
- Słucham. - Odezwał się mężczyzna, odwracając w naszą stronę.
Chciałam w odruchu zasłonić Liz usta, ale nie zdążyłam i odezwała się pierwsza.
- Potrzebujemy wiadra.
- Dokładnie tak, czy miałby pan jakieś pożyczyć lub odsprzedać?
- Odsprzedać? - Liz zerknęła na mnie. - Nie mamy przecież pieniędzy. Poza tym jestem chora.
Odkaszlnęłam.
- Naprawdę jest ciężko chora, najlepiej ją ignoruj.
I ku mojemu z dziwieniu ten mężczyzna serio przejął się chorobą Liz (w sumie.. z góry widać, że coś z nią jest nie tak) i zwyczajnie oddał nam wiadro. Wzięłam je od niego, zanim by miał się rozmyślić, jednak nie czułam się dobrze z tym. Wiedziałam, że raczej na pewno facet wiadra nie odzyska.
- Naprawdę? - Nie ukrywałam swojego zdziwienia. - Nie chce nic pan w zamian?
- A co dacie w zamian?
Zignorowałam podszepty Liz o ucieczce.
- Em.. - Przez chwilę zaczęłam się zastanawiać. - Właściwie, jestem tylko biedną, podróżującą zielarką.. Więc może się pan domyślić, co mam przy sobie..
- Zioła, powiadasz? Mmm lubię się porządnie najarać.
Skracając, bo i tak ta opowieśc to już tasiemiec i zdziwię się, jeśli ktoś dalej to czyta. Zadowolona wróciłam z Liz na pola, gdzie ta mogła skorzystać z okazji i poćwiczyć swoją zdolność kinezy, zbierając odchody do wiadra. Starała się nie unosić ich za wysoko, żeby ludzie nie zaczęli się dziwnie patrzeć. Pod koniecc zbierania, uniosła jeszcze kilka dodatkowych odchodów, które wylądowały na oknie mężczyzny od wilczej skóry - jak obiecywała. Później wróciłyśmy do Roota, przy którym Liz zrobiła swoje słynne dzieło,"mieszankę błotą" i już wszyscy  powiedzmy, że szczęśliwie mogliśmy wracać.

- C.d w następny wpisie Lilu -



~ Karess, alfa
...................................................................................................................................................................

I na koniec perełki Rovana, którego gra Nicof, a jako moja wadera nie miałam jak ich umieścić w opowiedaniu XD 🎔







Więcej takich cudeniek na discordzie watahy w "Złote momenty w rp" <3!