niedziela, 12 marca 2017

Trening

Szybko pozbierałam się po ostatnich zdarzeniach, trzymając się myśli, że naprawdę nawdychałam się oparów, a żadne drzewa się nie przemieszczały. Były i są zakorzenione głęboko. Nie mogły. Im dłużej to sobie powtarzałam, tym bardziej w to wierzyłam. W końcu już byłam przekonana co do tego w stu dziecięciu procentach. Zmierzałam w stronę pól treningowych, gdzie miał się odbyć mój trening. Nigdy nie byłam mistrzem w kwestii walk i to się nie zmieniło od... w sumie od lat. Razem z Lili od nie dawna brałam lekcję u jednej z Gamm w naszej watasze. Nie zawsze należały do łatwych, znaczy zależy dla kogo. Przez godziny uczyłam się jak robić znaki... W końcu dotarłam do wyznaczonej polany, a na środku czekał już tam basior.
- Gotowa na trening? Nie zarysowałaś miecza?
Przez chwilę wydawało mi się, jakby mierzył mnie podejrzliwym spojrzeniem.
- Oczywiście, uważałam...
Dumnie wyciągnęłam z za pasa spory miecz, który mi pożyczył. Był w jednym kawałku, co było dziwne jak na moje możliwości. Naprawdę starałam się, żeby go nie uszkodzić. Gdy usłyszałam, że mam go zaatakować, byłam lekko zdezorientowana. Liczyłam na to, że pokaże mi kilka "ruchów", powie co i jak, a tu proszę... Trochę nie byłam pewna od czego zaczęć i stałam w miejscu, wpatrując się w miecz.
- I tak tu cię uczyć... - Usłyszałam głos Diszy
Na jego słowa, poczułam się urażona. Jestem w końcu "nienauczalna", prychnęłam do siebie. Chwyciłam mocniej rękojeść miecza i pobiegłam prosto na niego, gdy wydawał się być trochę rozproszony. W ostatniej chwili minęłam go w biłam miecz w bok.
- Da się mnie uczyć... - Powiedziałam - Ale to zajmuje
Rozcięłam mu ubranie, a miecz zatrzymał się, uderzając z głośnym hukiem o stal. Cofnęłam się w tył.
- No nawet, nawet -W na swój sposób pochwalił mnie nauczyciel - Odkupujesz mi koszulkę
Obdarzyłam go swoim wzrokiem z serii, "chyba żartujesz", dopiero zdając sobie sprawę, że jego koszula jest podziurawiona. Dałam wciągnąć się w mini-dyskusję na ten temat, a wtedy zupełnie nie spodziewając się usłyszałam:
- Orient!
Disza w ułamku sekundy podbiegł do mnie i uderzył w brzuch. Byłam lekko zdezorientowana i zbyt późno zdałam sobie sprawę, że chłopak zmierza w moim kierunku. Zostałam zagadana i zapomniałam, że to wciąż jest trening. Cios był tak silny, że odrzucił mnie na kilka metrów. Wylądowałam na ziemi, jednak udało mi się w miarę szybko podnieść, krzywiąc się z bólu. Wydawało mi się nawet, że widziałam jakąś satysfakcję na twarzy Diszy.
- No tak, zapomniałam... - Wydusiłam z siebie
Podniosłam miecz, który upuściłam, gdy zostałam uderzona. Bół szybko ustawał, po kilki krokach już nie dało się go u mnie zauważyć. Podeszłam do niego i kopnęłam w brzuch z kolana, a zaraz potem zamachnęłam się mieczem i uderzyłam w ramię. Czerpałam przyjemność, widząc jak się krzywi. Jednak mój mały "triumf", nie trwał zbyt długo. Disza zaczął robić, niezrozumiałe dla mnie znaki dłońmi, które z kolei obejmowała niebieska obłoka. Zanim zdążyłam zareagować, on uśmiechając się pod nosem, uderzył dłońmi w moje ręce. Spojrzałam na niego zaskoczona, nie rozumiejąc jeszcze, co takie zrobił i dlaczego, to takie zabawne. Chciałam się zamachnąć na niego, ale nie byłam w stanie, ponieważ coś mnie blokowało. Nie mogłam wykonać najmniejszego ruchu dłonią.
- Co to ma być?! - Zawarczałam na niego
- Unieruchomiłem twoje ręce - Oznajmił
Wykonałam drobny ruch stopą, z trudem przy tym utrzymując równowagę, a pod nim pojawiła się gruba warstwa lodu. Nie pokładałam zbyt dużych nadziei, że to mi coś da, ale zawsze warto próbować. Lepsze to niż stać bezczynnie i czekać, aż się oberwie. Nie byłam pewna tego, co później zrobił, ale na połowie jego twarzy pojawiły się znaki, a on rozwalił lód jednym uderzeniem, wywołując przy tym wstrząs ziemi. Ledwo udało mi się utrzymać na nogach.
- Mam walczyć bez rąk? - Zapytałam podirytowana
- Zaraz przejdzie. - Odpowiedział krótko i zupełnie, jakby dokładnie sobie wszystko obliczając, odkopał mnie od siebie, po chwili rzucając miecz - Dokładnie teraz.
Leżąc na ziemi z przerażeniem wpatrywałam się w ten miecz, mając przeczycie, że zaraz wyląduje między moimi oczami. W ostatniej chwili "czar", czy jakkolwiek to nazwać, przestał działać, a mi udało się złapać miecz. Odetchnęłam z ulgą i podniosłam się. Poruszałam przez chwilę dłońmi, powoli odzyskując w nich czucie, zastanawiając się przy tym nad kolejnym ruchem. Przypomniałam sobie, że miałam za pasem kilka sztyletów, które zawsze noszę na wszelki wypadek. Zamiast miecza postanowiłam użyć jednego z nich. Wyciągnęłam go i szybko wycelowałam w jego udo. Chłopak długo nie reagował i miałam głęboką nadzieję, że nie chybię, jednak on w ostatniej chwili, najzwyczajniej w świecie odkopnął go w inną stronę i zaczął zmieniać w coś, co chyba nazywało się "Juin". Jego skóra przybrała szarą barwę, a z tyłu zaczął wyrastać mu ogon (brawo Jessiś, skąd by mógł wyrastać?). Dostrzegłam, że z jego klatki piersiowej i rąk, o ile nie innych części ciała, wychodziły kości. Na jednej ręce wyglądały jak świder. Przyznam, budziło to we mnie jakieś obrzydzenie.
- Teraz masz lekko przekichane. - Stwierdził
Byłam całkowicie tego świadoma, ale moja natura nie pozwalała mi się poddać. Kusiło mnie, żeby zmienić się w końcu wilka, ale uznałam, że to nie jest najlepsze rozwiązanie. Musiałam zacząć walczyć jako człowiek... czy też półczłowiek. Gdy tylko skończył swoją przemianę, zrobiłam krok w tył, a później powoli rozpędzając się, pobiegłam w jego stronę z mieczem w ręce. Po drodze wyrósł mi wilczy ogon. Odbiłam się od ziemi, przeskakując prawie nad nim (trochę obok) i z całej siły wbiłam miecz w kark, a później jeszcze uderzyłam ogonem w głowę, co już nie było najlepszym pomysłem. W miejscu, gdzie ode mnie oberwał, wyszła mu kość, która przebiła mój ogon na wylot. Wydałam z siebie zdławiony jęk i zacisnęłam pięści, a przy tym wbijając pazury w dłonie, żeby odwrócić swoją uwagę od ogona. Odrzucił mnie jednym ciosem, następnie podbiegł do mnie, jeszcze mnie podrzucając, a na koniec przebił na wylot za pomocą kości. Nie chciałam mu dawać zbyt dużej satysfakcji, więc nie okazywałam za bardzo bólu. Od czasu do czasu wydawałam z siebie ściszone piski, które przypominały skomlenie szczeniaka.
- Zawołaj lepiej Lili - Powiedział, co ja odebrałam bardziej jako groźbę
Cudem udało mi się podnieść, podpierając się o drzewo. Czułam zimny pot na czole. Chwiałam się i nie mogłam już zbyt długo utrzymywać równowagi, do tego kilka razy zdarzyło mi się pluć krwią. Widząc na jego twarzy uśmiech, posłałam mu groźne spojrzenie i cicho zawarczałam na niego.
- Jeśli nie zawołam to co... ? Po mnie? Zabijesz mnie? - Ostatnie słowa wypowiedziałam ostrzej, przez co zaczęłam kaszleć, krztusząc się krwią
- Przecież przedziurawiłem ci brzuch, zaraz zginiesz.. - Z jego twarzy nagle zniknął uśmiech
Było to dla mnie jakieś... zaskoczenie? Czując, że zaczyna mi się już powoli kręcić w głowie, opadłam na ziemię w geście poddania. Przed oczami miałam już czarne plamki. Pomimo, iż była osłabiona, udało mi się usłyszeć szelest liści, odwróciłam się w jego kierunki, a zza krzewów pojawiła się Liz, a zaraz za nią Lili.
- Było coś o zabijaniu się? - Liz zła natychmiast zwróciła się do Diszy
Lili natomiast krzywo patrzyła się to na mnie, to na Diszę, widząc nasz stan.
- Sporo mnie ominęło widzę... - Stwierdziała
- Podaj jej fiolkę. - Nakazał Disza
- Jaką fiolkę? - Zapytała się Liz
Również byłam ciekawa. Fioletowa wadera, jednak zignorowała go i podniosła mnie z ziemi. Skrzywiłam się, czując ostry ból wzdłuż kręgosłupa.
- Liz, weź z jej jaskini księżycową wodę... czy jakoś tak - Poleciła jej - Masz ją jeszcze co nie? - Zwróciła się do mnie
Pokręciłam głową.
- Ostatnio wykorzystałam ją na Brandy'ego... a może to była Lux...
- To idź i załatw kolejny zapas.
Powinnam rozważyć jej propozycję. Już od bardzo długiego czasu, go nie uzupełniałam. Disza podążał za Lili.
- Po naszej walce coś jej dałem - Odpowiedział w końcu, ale to wciąż nie wyjaśniało, co takiego jest w tej fiolce
Oparłam głowę na ramieniu Lili. Byliśmy już blisko jej jaskini. Trzymałam dłoń przy ustach, żeby nie pobrudzić jej bluzki.
Wadera weszła do pomieszczenia z w połowie uzupełnionymi zapasami. Położyła mnie na kanapie, a sama poszła czegoś szukać. Ja za ten czas starałam się ukryć ogon, ale zmęczenie i liczne rany mi na to nie pozwalały. Dziwne było i tak to, że jeszcze się w miarę trzymałam, choć oczy zaczynały mi się zamykać.
- Guzdracie się - Odezwał się Disza, podchodząc w moją stronę
Rozciął palec po kość, a z niego wypłynęła maź prosto do moich ust.
- Przełknij..
Nie kryjąc obrzydzenia, zrobiła to, co mi kazał.
- Ble... Co mi to da? - Zapytałam wciąż się krzywiąc
- Nie umrzesz, to jeden z moich sposób leczenia
W tym momencie podeszła to nas Lili, która miała już wszystko, czego szukała. Maź powoli zaczynała regenerować moje ciało i przywracała mi siły. Gdy spojrzałam na ogon, rana była już praktycznie zrośnięta, być może była to też zasługa wilkołaczych zdolności. Schowałam ogon, żeby pozbyć się wilczych elementów z ludzkiej postaci. Lili podała mi szklankę, po zapachu rozpoznałam, że jest w niej woda z odrobiną mięty. Podniosłam się do siadu i wzięłam ją od niej.
- Dziękuje - Uśmiechnęłam się i wzięłam łyk - Maź szybko działa - Dodałam po chwili
- Nie ma za co. - Lili odwzajemniła uśmiech, a później poszła poodkładać wszystko do szafek
- Osobista umiejętność, dlatego. - Disza również zregenerował się i wrócił do normalnego stanu...

~ Cześć, cześć! Wiem, że ten wpis powinien pojawić już tak w sumie w styczniu, więc to naprawdę duże opóźnienie, jednak szkoła jak i inne zajęcia robią swoje, a poza tym nie umiem opisywać walk, więc wyszło to pewnie bardzo słabo, ale mam nadzieję, że będzie mi to wybaczone.
Do następnego wpisu, jeśli wena i chęci innych pozwolą! ~

A teraz, Btano wam <3
(Piszę ten wpis po pierwszej w nocy)
 ~ Alfa Jessu



3 komentarze:

  1. Wiesz... Ogon może być też z tej drugiej strony *lenny*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O nie... XDDDDD
      I gdy przypominasz sobie konfe i słowa Ktoki XD

      Usuń
  2. W ten weekend troche teorii jesli to ogarne bo teorie slabo prowadze..

    OdpowiedzUsuń