piątek, 9 września 2022

Wilcza Wiedźma | Part 1

Wychyliłam się odrobinę za okno. Najpierw patrząc za odlatującym krukiem, następnie samej wyglądając za innymi wskazówkami czyjejś obecności. Nie dostrzegając jednak niczego nadzwyczajnego na zewnątrz, wróciłam do środka, pozostawiając lepsze rozeznanie Aki.
- Ktoś być musiał kiedyś, ale to akurat nic nadzwyczajnego.
Podeszłam do jednoosobowego łóżka. Podniosłam jedną z poduszek, od której można było wyczuć delikatną woń żywej istoty. Zdecydowanie należała ona do licantropa, ale i również pozostawiała wrażenie pewnej demonicznej energii, jakby jeszcze ktoś spał w tym łóżku zeszłej nocy. Zarówno Yalc jak i Aki, która momentalnie wróciła na grzbiet basiora stwierdzili, że to człowiek, a ślady są stare. Nie spierałam się z nimi, choć zapach z pościeli wiercił mi dziurę w pamięci oraz sercu.
- Cóż ciekawie dowiedzieć się o kimś czegoś nowego. - Yalc postanowił rozwiać milczenie i zakończyć sprawę bywalca byłego domu alfy.
- Cóż.. Kolejna przybłędna bez swojego miejsca? - Machnęłam dłonią, pokazując, że to nic takiego. Ten budynek chyba mógł przyciągać już tylko takie osoby.
- Nawet miło by było, gdyby ten dom znalazł sobie nowego właściciela i przestał żyć swoją przeszłością z wilkokrwistymi. - Powiedziałam, odkładając poduszkę na miejsce. - Miło również poznać bliżej historię wilka, któremu powierza się wręcz dowództwo nad całym zwiadem w stadzie.
- Nie moja wina że tylko mi przydzielono taką rolę. Ale w sumie mi to odpowiada. Mogę działać jak tylko chcę. - Po chwili ciszy dodał: - Byle skutecznie.
- Racja. Sama jestem sobie winna, że znalazłam do tego zadania najlepszy zespół. - Wypowiadając te słowa powiodłam wzrokiem również na Aki. Domyślałam się, że dzięki niej Yalc może być w stanie lepiej ocenić sytuację na terenie. - Sama jestem winna nudy i bezpieczeństwa. - Dodałam, chcąc pokazać, że wypełnia swoje zadanie jak należy.
- Hej nie krytykuje twojego zarządzania, nawet zaznaczyłem że mi to odpowiada. - Wytłumaczył spokojnie i skierował się w stronę wyjścia. - Raczej nic tu więcej po nas.
Zaśmiałam się bezgłośnie, praktycznie po sobie tego nie pokazując.
- Cieszę się. Nie wiem, co inaczej bym poczęła. Miałabym przydzielić do tego naszą energiczną młodą alfę?
Podążyłam za nim w stronę wyjścia, zastanawiając się czy podłapie to poczucie humoru. Liz często pokazywała na ile nieogarniętą i niezdarną wilczycą potrafi być. Do tego złośliwą, dlatego pozwalałam sobie na wiele uszczypliwości w jej stronę, ale wszystkie przepełnione były pełnią sympatii do młodej wilczycy, z którą łączyła mnie bardzo odległa przeszłość. Dlatego też, mimo to pozwoliłam jej również zająć swoje miejsce w zwiadzie. Nie mogę odebrać jej tego, że skutecznie odstrasza obcych, a jej niekiedy nieakceptowalne i niekonwencjonalne sposoby radzenia sobie w trudnych sytuacjach bywały skuteczne i pomocne.
- Nie warto oceniać innych z góry. Kto wie może nawet sprawdziłaby się lepiej przy odrobinie praktyki. - Powiedział starając się jakoś mądrze obejść żarcik.
- Znam ją już zbyt długo.. - Zaczęłam, przepuszczając Yalca w wyjściu i zamykając drzwi za nimi. - Każdy kwestionujący jej rację skończyłby w jej specjalności, zwanej.. uwaga.. - Chrząknęłam cicho. - ... Mieszanką.
- Zawsze jest pewna opcja - Wyszedł z pomieszczenia i zszedł po schodach. - Jest wymiar cały w lodzie gdzie panują bardzo niskie temperatury. Słyszałem o nim podczas swojej podróży. Wystarczyłoby wysłać ją tam na dzień i nauczyłaby się pokory - Zachichotał. - Chociaż nigdy w życiu bym nikomu tego nie życzył. 
Zaśmiałam się cicho również.
- Bałabym zostawić się ten biedny wymiar pod jej "opieką".  - Zaczęłam schodzić za ścieżką w dół wzgórza. Postanowiłam skierować w stronę głębi wioski, ciekawa czy wypatrzę gdzieś jakąś znajomą sylwetkę jeszcze przed powrotem na terytorium watahy. - Ale kiedy następnym razem wytnie komuś jakiś numer to rozważę tę opcję. - Ton głosu niekoniecznie mógł zdradzać, że rzeczywiście nie brałam tego poważnie... Na pewno nie całkiem.
Yalc zamilkł, natomiast Aki poszybowała w górę. Sama pozwoliłam sobie zagłębić się w swoje myśli, które poszybowały w kierunku obowiązków, troski o swoim towarzyszy. Kiedy minęliśmy kilka domów, postanowiłam przerwać milczenie, gdyż otworzyłam pewną furtkę wspomnień, która nasunęła mi nowy trop, coś, czego jeszcze nie sprawdzałam po zniknięciu Lili.
- Pamiętasz może pewnego lycana.. - Postanowiłam bardziej pytaniem retorycznym zacząć wypowiedź. Nie oczekiwałam od zwiadowcy odpowiedzi i on dobrze zdawał sobie z tego sprawę, czekając na dalsze słowa.
Nie przejmowałam się szczególnie mijanymi mieszkańcami. Nie dotarliśmy jeszcze do największego tłoku, a ludzie mieszkający w tej części wioski raczej z natury byli brani za dziwadła. Wtedy też dostrzegłam wyróżniające się jasne włosy.. Nie dane mi było teraz poprowadzić tej rozmowy. Puściłam się biegiem w tamtym kierunku, zanim sylwetka zniknęłaby mi z oczu, zmuszając swojego rozmówce do podążenia za sobą, jeśli chciał wiedzieć, co chodziło mi po głowie.
Zwolniłam, kiedy byłam wystarczająco blisko i miałam pewność, że dziewczyna również mnie rozpoznała z tej odległości. Spokojnym krokiem, zbliżyłam się do młodej alfy, wymownie krzyżując ręce na klatce piersiowej.
- Nie spodziewałam się zastać tutaj ciebie. - Odezwałam się, widząc zagubienie  wymalowane na twarzy dziewczyny. - Znowu obskubujesz ludzi z wiader na mieszankę?
Przez ułamek sekundy patrzyła się na mnie, jakby zobaczyła ducha, ale gdy pierwszy szok już minął, stwierdziła że nie będzie gorsza i również skrzyżowała ręce na klatce piersiowej.
- A nawet jeśli bym to robiła, to w czym problem?
Po chwili Yalc dobiegł do nas i stając obok, przyglądał się Liz w milczeniu. Uniosłam lekko jedną brew, widząc, że Liz jest w swoim zadziornym nastroju.
- Ah, wiesz. Zawsze możemy zostawić cię samą sobie i twoim priorytetom. - Odpowiedziałam i patrzyłam wyczekująco na młodą alfę. - Tylko błagam zacznij zwracać w końcu te wiadra albo pamiętaj, żeby brać z sobą puste, bo później walają mi się po jaskini. - Dodałam po chwili ani trochę nie kłamiąc. Naprawdę miałam dość coraz to nowszych pojemników, zostających niedaleko głównego wejścia.
Skierowała powoli wzrok na basiora stojącego obok.
- Mógłbyś przestać mi się tak przyglądać? To trochę przerażające. - Starała się zabrzmieć na tyle miło, by basior nie poczuł się urażony.
Na życzenie skierował wzrok w niebo śledząc kruka nad nimi.
- Wybacz.
Liz zamyśliła się przez chwilę (zastanawiając się czy kradniecie wiader na coś jej się teraz przyda. Skoro alfa powiedziała, że wiadra walają się po jaskini, to chyba nie musi tam zabierać kolejnych XD).
- Hm, chyba jednak wolałabym pójść z wami, gdziekolwiek teraz idziecie.
- Przyzwyczajaj się. Może poproszę go, żeby zaczął cię pilnować to nauczysz się nie gubić swoich terenów. - Odezwałam się pół żartobliwie, pół zgryźliwie, ponieważ uwielbiałam od czasu do czasu dopiec młodej alfie. Przyjęłam do wiadomości, że mamy kolejną osobę do wycieczkowego składu i odwróciłam wzrok w kierunku Yalca, do którego wcześniej miała pytanie o Fina, a moja wina wręcz zrzedła, czując, że powinnam odstawić żarty na bok. - Wszystko w porządku? - Powiodłam za jego spojrzeniem, które nagle przybrało zaniepokojony wyraz.
- Pilnować? Powodzenia życzę w takim razie. - Fuknęła i po tym, jak zorientowała się, że oboje mamy wzrok skupiony na niebie, również zerknęła w tamtym kierunku.
Kruk w końcu wylądował i coś powiedział do Yalca.
- Duży tłum jakieś dwie minuty stąd. Nie wydają się pokojowo nastawieni. - Oznajmił.
Kruk odleciał ponowie zaraz po tłumaczeniu Yalca. Odruchowo mój wzrok skierował się na Liz. 
- Zdążyłaś już narobić sobie nowych wrogów? - Zwróciłam się do niej.
- Że co? Dlaczego tak myślisz? Przecież ja tylko szukałam wzgórza i ewentualnie ciebie. - Złapała moje spojrzenie, mrużąc oczy.
- Podejrzewam że to raczej na widok "wilczej wiedźmy". - Odezwał się spokojnie. - Nieistotne kto to wywołał ważne że musimy się zmywać stąd. - Odruchowo machnął łbem w kierunku wzgórza.
Ignorując urażone spojrzenie Liz, złapałam ją pod ramię i pociągnęłam w kierunku, z którego wcześniej oboje przybyli z tym, że obrałam drogę bardziej na skróty, pomiędzy domy, których podwórka szybciej wyprowadzą nas w las i miałam tylko nadzieję, że nikt nie zagrodzi nam tamtędy drogi.
- Zwyczajnie wiem jak pech uwielbia do ciebie lgnąć. - Sprostowałam już w biegu.
- Uspokój się, skąd wiesz, że akurat nam chcą coś zrobić? Może to była inna "wilcza wiedźma". - Zrobiła cudzysłów w powietrzu, przedrzeźniając przy okazji basiora.
Wyglądała trochę, jakby miała wypluć płuca, a ledwo co ruszyliśmy z miejsca.
- Ah. No tak. Postanowili urządzić komitet powitalny dla wilkokrwistej w wiosce. - Pokusiłam się o sarkazm.
Las był już coraz bliżej i najprawdopodobniej będzie naszą bezpieczną przystanią. Gdzieś z jednego z podwórek na nasz widok zaczął ujadać pies, który ewidentnie również nie przepadał za obcymi psowatymi. Liz skrzywiła się na dźwięk szczekania psa, który ją lekko drażnił, ale najwyraźniej nie miała już nic więcej do dodania lub sięgnęła po rozum do głowy i oszczędzała siły, dlatego milczała.
- Mały zdrajca. - Mruknęłam pod nosem.
Przyspieszyłam, żeby wyminąć psa. Miałam nadzieję, że nie zdradzi zbytnio naszej pozycji. Ścieżka już powoli dobiegała końca. Jeszcze kilka susów i znajdziemy się w leśnym gąszczu. Coraz, coraz bliżej.. Lecz  wtedy tuż zza rogu wyłoniła się dwójka mężczyzn, którzy postanowili zagrodzić naszą drogę do domu. Jeden z nich podstawił mi kosę pod gardło, natomiast drugi, który wyszedł zza budynku obok po stronie Liz, zagroził młodej alfie widłami. W ostatniej chwili udało jej się zatrzymać, żeby się na nie nie nabić. Yalc, który podążał za nami z tyłu, postanowił wybrnąć z sytuacji szybko. Liz zaczynała się denerwować, jednak nie chcąc po sobie tego pokazywać, zaczęła patrzeć wprost w oczy mężczyzny. Widziałam już po niej, że chciała się awanturować, ale Yalc jej przerwał.
- Hej, ładny macie sprzęt. Raczej ich nie szukacie. To ja jestem wiedźmą czy jak wy to tam mówicie. To tylko marionetki pod moją kontrolą i jeśli nie chcecie skończyć jak one to zostawcie mnie w spokoju albo mnie zabijcie. 
Yalc obrał taktykę na grę psychologiczną. Byłam pod wrażeniem szybkiego ruchu z jego strony, choć nie miałam zamiaru zrzucać całego pościgu na niego.
- Wiedźmą..? - Wymknęło się Liz z ust i od razu ugryzła się w język, z nadzieją, że mężczyźni nie usłyszeli jej przyciszonego głosu.
Spojrzeli w pierwszej chwili zdezorientowani słowami Yalca. Nie spodziewali się, że wilk do nich przemówi.
- Wiedźmą mówisz? - Jeden z nich posłał nieprzyjemne spojrzenie Liz.
Sprawiał wrażenie, jakby nic nie mogło umknąć jego uwadze.
- Jeżeli rzeczywiście jedno z was jest tą tajemniczą wiedźmą z lasu to nie możemy nikogo puścić. - Mężczyzna trzymający kosę splunął pod nasze nogi i przystawił broń bardziej pod moją krtań.
Dotknęłam palcem skierowanego w moją stronę ostrza, lekko odsuwając je na bok, uśmiechając się niewinnie. Wiedziałam, że nie możemy wszcząć wielkiej wojny, bo już więcej żadne z nas nie pojawi się w pokoju w tej wiosce. Mężczyzna tym bardziej natarczywie podsuwał mi kosę pod gardło. Delikatnie spróbowałam poruszyć palcami, żeby zebrać trochę wody z otoczenia za plecami ludzi, lecz powstrzymał mnie ostry głos oraz równie ostra kosa dociśnięta do gardła.
- Radzę ci ani drgnij.
Bała się w tym momencie nawet przełknąć ślinę, jakby miało to być kolejną prowokacją. Tłum ludzi za ich plecami mógł być coraz bliżej. Czas mocno ich gonił. Liz po swoim wybryku na moment wolała siedzieć cicho, lecz również nie przestawała myśleć nad wyjściem z sytuacji. Widać było, że czuła się nieco głupio z powodu poprzedniego wymsknięcia i na własną łapę zależało jej na tym, aby poprawić sytuację.
- W takim razie plan B. - Mruknął pod nosem określając że mają około minuty i trzydzieści sekund (ze względu na to że kawałek odbiegli) na ucieczkę. Kilka sekund po jego mruknięciu Aki zajęła się odwróceniem uwagi atakując wieśniaków - Teraz albo nigdy! - Krzyknął i zajął pozycję do biegu.


»»———— ✿ Zmiana narracji ✿————««
/ *Jestem leniwa ;-;* /


Kiedy ostrze odsunęło się od niej, pozwoliła sobie na głębszy oddech zanim puściła się biegiem. Najpierw chciała mieć pewność czy inni będą bezpieczni, chociaż wiedziała, że Aki nie będzie w nieskończoność unikać narzędzi, którymi mężczyźni próbowali ją odgonić. Młoda alfa stała o sekundę  za długo w miejscu, będąc równym szoku co ludzie. Chciała zadać pytanie o kruka, który wyłonił się dla niej, jakby znikąd, żeby im pomóc, ale alfa odezwała się pierwsza.
 - Liz.. - Szepnęła tuż obok niej, gestem pokazując jej, żeby ruszyła przodem.
I tak też białowłosa dziewczyna uczyniła. Popędziła w przerwę między budynkiem, a mężczyznami usiłującymi złapać Aki. Lecz Liz nie była w swojej najlepszej formie. Jej pech postanowił również dać o sobie znać. Potknęła się o dziurę w ścieżce, która nie była w najlepszym stanie i upadła prosto w kamienie. Yalc podczas swojego biegu (ruszył jak upewnił się że wadery uciekają) zauważył że Liz się potknęła, więc od razu ruszył interweniować i starał się ją wyciągnąć i postawić na nogi.
Jessika również doskoczyła do przyjaciółki i miała ją złapać pod ramię, żeby pomóc jej wstać. Żadna z nich nie traciła w tym momencie czasu na zbędne słowa. Liz nieudolnie powoli stawała na nogi, podpierając się drugą ręką o Yalca. Mężczyźni w tym czasie niemo się podzielili, jeden z nich próbował pozbyć się Aki, natomiast drugi zarejestrował również upadek Liz i postanowił, że dźgnie ją w nogę, żeby mieć pewność, że ta nie ucieknie, myśląc, że nikt nie widzi jego poczynań. Chociaż dziewczyna samym swoim upadkiem mocno sobie zaszkodziła, najprawdopodobniej skręciła sobie kostkę. Alfa kątem oka widząc już niebezpieczny ruch wolała nie ryzykować, że mimo wszystko jedna z nich oberwie. Wyciągnęła dwa sztylety, kucając obok Liz, którymi sparowała atak. Yalc w końcu postawił na nogi Liz i pomógł jej biec dalej. Aki próbowała przeszkadzać również drugiemu nie dając mu tak po prostu uciec jednak spowodowało to że drugi wieśniak zbliżył się do nich. Póki co jednak radziła sobie nieźle. A co do ataku: został sparowany a ostrze musnęło jedynie Jess. Syknęła cicho, czując gęstą ciecz zbierającą się na jej policzku. Na szczęście dwójka zdążyła kawałek się oddalić. Yalc miał w głowie dosyć ryzykowny plan, ale mógł on się potencjalnie udać. Wystarczyłoby tylko "dostarczyć" Liz do odpowiedniego miejsca w lesie a tam dzięki systemowi podziemnych tuneli dostanie się do Doliny Jaskiń, a stamtąd już prosta droga do domu. W zasadzie można to nazwać terenem watahy.
Alfa odprowadziła wzrokiem towarzyszy, jakby to miało sprawić, że Liz się wykuruje i zaczną biec szybciej oraz błagając, żeby udało im się oddalić wystarczająco daleko. Kiedy jej skupienie na walce osłabło, została kopnięta w nadgarstek przez co upuściła jedną z broni. Jednak widły nie wbiły się w nią, zamiast tego o mało nie dostała ich trzonem, kiedy wieśniak znów spróbował odgonić Aki, żeby nie dostać z dziobu. W ostatniej chwili się uchyliła, przylegając do ziemi.
- Przeklęty ptak. - Powarkiwał. - Co jeszcze na nas naślesz przeklęta wiedźmo?
Postarała się o drobny śmiech, podnosząc z podłoża.
- Prawdziwa wiedźma właśnie wam zwiała i będziecie mieć ogromny problem. - Starała się brzmieć jak najbardziej przekonująco. 
- Nie obchodzi nas czy jesteś wiedźmą czy jej pomocnicą.. - Zaczął, chociaż widziała w jego oczach zasianą niepewność oraz niepokój. Zamachnął się, żeby ją kopnąć, ale ruchy miał spowolnienie, gdyż Aki nadleciała nad jego głowę, dzięki temu mogła uskoczyć w bok. Chwilę później usłyszała krzyk bólu. W głowie kłębiło jej się mnóstwo pytań, które tylko zabrały by ich cenny czas. Postanowiła, że podniesie się z miejsca. Póki reszta bezpiecznie oddalała się od wioski, wszystko było w najlepszym porządku.

Liz, prócz kilku zadrapań na rękach oraz siniaków w miejscach, gdzie bardziej obiła się na kamieniach, jej kostka zdawała się bardziej puchnąć, a każdy kolejny krok wywoływał większe skrzywienie dziewczyny. Nie chciała spowalniać swojej eskorty, ale czuła się coraz gorzej. Poza bólem fizycznym, wypalał ją również ból spowodowany poczuciem winy. Czy to znowu z jej winy coś złego się stało? Czy gdyby nie plątała się po wiosce, przyjaciele nie tkwiliby w tej sytuacji? Może powinna uważać, gdzie trenuje. Chociaż korzystanie z telekinezy i ukrywanie się z tym wychodziło jej przecież coraz lepiej.
 - Przepraszam.. - Szepnęła.
Kosztowało ją to sporo wysiłku, więc zamiast zadawać kolejne pytanie, obejrzała się za siebie. Wtedy też się zatrzymała, gdyż przed oczami malował się jej widok długoletniej przyjaciółki, osaczonej przez ludzi.
- Nie.. - Złapała oddech. - Yalc! Musimy po nią wrócić! 
Basior posłusznie odwrócił się za spojrzeniem młodej alfy, żeby ocenić sytuację i wiedział że są w głębokiej dupie.
- Liz biegnij do lasu. - Polecił, chociaż brzmiało to dużo bardziej jak stanowczy rozkaza. -  Jak najdalej. Znajdę cię. - Zapewnił z spokojem, chociaż po głowie krążyły już mu myśli jak wyciągnąć wszystkich z tego piekła.
W biegu wpadł na jeden pomysł. Gdy podbiegł już wystarczająco ugryzł jednego z wieśniaków w kostkę totalnie go spowalniając.
- Zacze.. kaj.. - Nie zdążyła się dobrze namyślić, a Yalc był już w połowie drogi. Uciekać? Ani nie myślała o ratowaniu jedynie swojej skóry. Pokuśtykała z powrotem na skraj lasu, gdzie się skryła w liściach. Chciała być pewna, że oboje wyjdą z tego żywi. Była ranna, ale niewidoczna dla ich oczu wciąż posiadała trochę siły na moc. Do jej uszu dotarł donośny krzyk jednego z mężczyzn, a następnie nawoływanie "Mamy ją! To Wiedźma! Jest tutaj!", przerywane na kolejne grymasy bólu.

No nic to na tyle po nich tutaj, pomyślał Yalc. Złapał pyskiem dłoń Jess. Był przy tym niezwykle delikatny, aby jego kły nie mogły jej zranić, i pociągnął za sobą w stronę lasu. Jeśli zostaliby tutaj chwile dłużej zginęliby a na niespodziewany ratunek nie ma co liczyć. Jessice na moment zdawało się jej, że najbliższy cień jednego z najbliższych iglastych krzewów zafalował. Nie wypowiedziała się na ten fakt i pozwoliła pociągnąć do przodu, a już po chwili puściła się biegiem do gęstwiny drzew. Mężczyzna z kosą chciał jeszcze zamachnąć się w ich stronę, lecz uderzył całkiem w przeciwną stronę twierdząc, że uciekają tam.
Po drodze dostał jeszcze kopniaka na do widzenia przez co nie mógł na chwilę złapać oddechu jednak wystarczyło kilka sekund i Yalcowi udało się złapać oddech. Cały ten czas nie zwalniał a Aki odleciała od zagrożenia
Chwilę po tym dwóch wieśniaków zaczęło się przepychać, jakby każdy z nich widział co innego, co do tego, gdzie powinni się udać z pogonią. Gdy znaleźli się w bezpiecznym schronieniu pośród drzew, alfa zwolniła.
 - Dasz radę iść? Nie dostałeś zbyt mocno? -  Wystrzeliła pierwszą falę pytań.
Następnie okręciła się w kółko, rozglądając.
- Gdzie zostawiłeś Liz?
Yalc bez słowa po prostu upadł na ziemię wypluwając resztki krwi wieśniaka i przez jakiś czas leżąc w milczeniu. Dopiero po kilkunastu sekundach, doprowadzając alfę do szczytu zmartwienia, odpowiedział.
- Nic mi nie jest. Liz pobiegła w las powiedziałem, że ją znajdę, ale wyczułem jej zapach zaraz przy początku. Co oznacza, że ukryła się gdzieś wstecz naszej ucieczki. Chodźmy. 
Ledwo wstał, ale gdy już mu się to udało zaczął iść w kierunku w którym wadera mogła się zaszyć.


Liz: Kucając wycofała się w tył. Na jej twarzy malował się grymas zniesmaczenia na widok ludzkiej przepychanki. A alfa oraz beta narzekały na jej wojny z mieszanką błotną. Nie patrząc za siebie ani pod nogi, stanęła stopą na czymś co wydało donośniejszy chrzęst, a następnie trzask.


Patrzyła dość sceptycznie na basiora, spoglądając jak zmierza w kierunku skąd dobiegał zapach Liz. W głowie już zastanawiała się czego będzie potrzebować, aby pomóc mu zregenerować siły. Westchnęła, choć powinna się cieszyć, że nie doszło do poważniejszych ofiar.
- Jak zwykle, nieustępliwa w swoich decyzjach. - Stwierdziła podążając za nim. Następnie przybrała wilczą formę, doskakując do niego, aby w razie czego dać mu oparcie swoim ciałem. Zastrzygła uszami. - Też to słyszałeś?
Jego uszy uniosły się ku górze. Jeśli to była Liz to wiedział mniej więcej już gdzie się ona znajduje. Niepewnym i chwiejnym krokiem poszedł w kierunku dźwięku. Jessika ostrożnie stąpała u boku Yalca, spoglądając jak trzyma się. Wolała upewnić się, że to na pewno ich przyjaciółka czy też nie kolejny potencjalny wróg. Nie powinni ryzykować niepotrzebnego starcia. W pewnym momencie wystawiła jedną łapę przed drogę basiora.
- Może lepiej będzie, jeżeli zaczekasz? - Zaproponowała półgłosem. Widziała, że przydałby mu się chociaż chwilowy odpoczynek. Wtem między liście pofrunęła ostrzegawcza strzała i wbiła się w pień nad jej głową. - Albo się schowaj.. - Dodała i obejrzała się w miejsce, skąd ktoś posłał strzał. Tłum gromadził się i żądał wydania wiedźmy.
- Dobrze - Opuścił głowę i natychmiastowo po odgłosie strzały ją podniósł - Z chęcią - Znalazł jakieś krzaki w których ukrył się i zwyczajnie padł na ziemię.
Kiwnęła głową z wdzięcznością, po czym poleciała w górę i skryła się pośród gałęzi drzew. Tam na powrót przybrała ludzką postać, aby lepiej móc się utrzymać. Miała stamtąd nieco lepszy widok na wzburzony tłum, choć nie była i tak dostrzec w stanie zbyt wiele, ale trzymała się w gotowości, żeby w razie czego obronić rannych towarzyszy. Spojrzała ponad głowę. Niebo było delikatnie zaróżowione na horyzoncie, lecz do zmroku było niebezpiecznie daleko. Gdyby udało im się przesiedzieć w ciszy być może byliby bezpieczni. Wątpliwe było to by któryś, nawet najmężniejszy, zapuścił się głęboko w las po zmroku. Budził on zbyt duży niepokój i to nie tylko za sprawą "wilczej wiedźmy". Okręciła kilka kropel wieczornej rosy wokół palców, żeby przerodzić je w wyjątkowo ostre, lodowe sople i czekała w gotowości na niebezpieczeństwo. Tłum odrobinę się przerzedził, niektórzy zaczęli przeczesywać najbliższe zarośla. Modliła się w duchu do każdego bóstwa, aby nie dotarli do Liz czy Yalca. Wtem rozległ się ściszony pisk. Liz zaczęła się szamotać i wypadła z swojej kryjówki. Wszystko z powodu sporych rozmiarów chrabąszcza, który rozgościł się na liściu przed jej twarzą.
- Tam coś słyszałem! - Krzyknął ktoś, a kilkoro osób poszło sprawdzić kto się tam krył. Spanikowana Liz próbowała przemknąć dalej na czworaka, ale skręcona kostka nie pozwalała jej na zbyt wiele.
- Tsst. - Syknęła pod nosem. - Że też Liz chociaż raz nie może przestać zachowywać się jak szczeniak z ADHD..
Lodowe ostrza pofrunęły w przód. Ludzie musieli zatrzymać się, aby nie nadziać się na nie. Następnie chcieli dotrzeć do tego kto to zrobił. To musiało kupić trochę czasu na ewakuację Liz, lecz nie na długo. Alfa postanowiła rzucić się na przeciw tłumowi, lecz z cienia wyłoniły się męskie dłonie, które przytrzymały ją przed skokiem. "Uciekaj, zajmę się tym", usłyszała cichy szept tuż obok, następnie dłonie zniknęły, a cień prześliznął się po drzewie w dół.
Yalc nie marnował czasu gdy tylko wadera odwróciła od niego wzrok przekradł się bliżej Liz. Wiedział że to kwestia czasu zanim coś pójdzie nie tak i warto od razu interweniować zanim będzie za późno. Powoli podszedł do Liz tak żeby jej nie przestraszyć.
- Chodź ze mną - Szepnął i zaczął prowadzić Liz przez las. Powoli i do przodu.
Zaczął prowadzić Liz przez las który zna praktycznie na pamięć. Nie było proste bo oboje mieli trudności z poruszaniem się ale jakoś dawali radę. Za niedługo powinni być w bezpiecznym miejscu. Jedyne co teraz martwiło Yalca to to jak Jess się stamtąd wydostanie. Nie ruszyła się z drzewa. Oparła się jedynie o pień zaciekawiona rozwojem wydarzeń. Musiała być pewna, że ich wybawca również ujdzie cało z sytuacji. Po chwili oczom ludzi ukazał się potężnej budowy wilkor, który przemówił do nich równie silnym, kobiecym głosem.
- Mnie szukacie, śmiertelnicy? - Dla dodania grozy osaczyła ich ciemność. Oczywiście wszystko to było iluzją, która miała jej pomóc się wydostać z potrzasku. Zawahała się, ale zaskoczyła z drzewa, przyjmując wilczą postać. Poradzi sobie. Musi. Roztaczał silną aurę i pewność siebie... Zbyt wielką. Pech chciał, że jedna postać pozostała nie objęta iluzją i dostrzegła prawdziwego wilka, który krył się za przedstawieniem, z którego nawet nie zdawał sobie sprawy. Srebrna strzała dosięgnęła celu, a iluzja nagle prysnęła przez co Jessika obejrzała się za siebie. Ciarki rozeszły się z ogona na całą długość jej grzbietu. Przebierała łapami w miejscu nie będąc do końca pewną, co powinna zrobić. Miała dwa wyczerpane i poturbowane po walce wilki, do których musiała wrócić, żeby dopilnować ich kuracji.

 - Co się stało? - Yalc zapytał momentalnie jak dobiegł.
Wadera była cał,  ale nie wyglądała jakby była spokojną, wręcz przeciwnie. Jej ogon był cały nastroszony.

 - Mają.. Stelliusa.. - Wydusiła z siebie.
Nawet nie obejrzała się za głosem. Jedynie ucho ledwo jej drgnęło, rejestrując czyjąś obecność. Raczej większość osób z watahy czy też z poza niej, znających chociaż trochę alfę, wiedziało, że niemal całe swoje życie pałała do niego nienawiścią i toczyła liczne starcia z przelewem krwi. Mimo wszystko gdzieś łączyła ich rodzinna nić, a on właśnie po raz drugi już wstawił się za nią, czego nie umiała pojąć. Zrobiła krok naprzód, jakby miała się władować znów w ludzki wir.
- To zbyt ryzykowne. Odbijemy go jak stracą czujność. Pewnie przez jakiś czas będą go więzić, a potem pewnie spróbują zabić. - Powiedział patrząc w stronę krzyków wieśniaków.
Wiedziała, że Yalc próbuje być teraz głosem rozsądku, który nacierał na ścianę oporu z strony jej emocji.
- Skąd możesz mieć pewność, że jeszcze dzisiaj nie skończy tragicznie w oczyszczającym ogniu albo.. - Mówiła dość szybko, a jej ogon podrygiwał niespokojnie w rytm jej głosu, powodując obijanie się kostek i czaszek w niego wpiętych o siebie. Przerwała swoją wypowiedź, kiedy to do jej uszu dotarł nowy głos. Chociaż wprawdzie nie do końca nowy, bardziej dawno nie słyszany.
- No proszę proszę, jak to rolę szybko się odwróciły. - Ciepły głos, którego raczej teraz nie chcieli usłyszeć, dobiegał ze strony wioski, a już po chwili dało się dotrzeć jego budzącego grozę właściciela. Fin. - Alfa i jej przybłędy uciekają od wieśniaków z widłami. Zaprawdę urocze widowisko. - Rzucił odsłaniając cienki kaptur zasłaniający jego wyraźnie uradowany wyraz twarzy, który przygasł jednak gdy pośród ,,watahy" nie dostrzegł Bety... Nie dawał tego jednak po sobie poznać, skupiając się na ruchach Alfy.
 - Jedyną przybłędą, którą tutaj widzę jest pewna zakapturzona postać przed moim pyskiem. - Odwarknęła w odpowiedzi, lecz nie patrzyła w jego kierunku. Jej wzrok uciekał za jego plecy, gdzie tłum oddalał się wraz z pseudo "pomocnikiem wiedźmy". Wyczerpany Stellius na ich rękach przybrał swoją ludzką postać.
- Powiedziała pewnie, nie będąc nawet na swoim terenie. To jak nisko upadłaś jest aż zdumiewające ,,wilcza wiedźmo". Swoją drogą naprawdę zastanawia mnie w jakiś sposób zdobyłaś to miano... - Usiadł na pobliskim kamieniu, nie kryjąc przed nikim swojej obecności. Ba, był z niej nawet dumny, a zwrócenie uwagi ludzi zabierających Stelliusa obecnie był mu bardzo na rękę. Widział w tym pewną sprawiedliwość, jednak jego sumienie stało odrobinę po przeciwnej stronie. -... Chociaż biorąc pod uwagę z jaką łatwością przychodzi ci porywanie i przetrzymywanie ludzi nie jestem zdziwiony. Heh, a podobno to ja jestem ten zły. - Przez cały czas skupiał się na Alfie, nie próbując nawet nawiązać kontaktu wzrokowego z Yalcem. W końcu to w jego obecności obiecał że będzie ,,lepszy", a nie wychodziło mu to na razie zbyt dobrze.
- Miło mi to słyszeć. Mam nadzieję, że zostawiłeś również najwyższą ocenę dla noclegu oraz obsługi.
Obnażyła kły, wyszczerzając się w jakże sztucznym uśmiechu, chociaż bardziej za sprawą innych spraw, które zaprzątały jej głowę. W normalnych okolicznościach pewnie czerpałaby większą satysfakcję z przepychanki słownej i zależałoby jej bardziej na dogryzaniu mu.
 - Nikt nigdy nie nazwał mnie także chodzącym usposobieniem dobra. - Zauważyła, spojrzeniem prześlizgując się na niego. - "Wielki Zły Wilku". - Dodała na koniec, naśladując jego użycie "przydomku" nadanego dawniej.
Starała wyczytać się jak najwięcej z jego postawy oraz mimiki, stojąc w "bezpiecznej" odległości. Wtedy to Yalc minął ich i ruszył za tłumem, uznając że nie ma czasu na uszczypliwy teatrzyk, gdzie obie strony nawzajem się poniżają dla zwiększenia własnego ego
.- Hej! Czy to na pewno dobry pomysł w twoim stanie? - Krzyknęła za nim, uważając, żeby nie podnieść głosu na tyle, żeby ktoś z wioski ją usłyszał i pobiegła za nim.
- W jego stanie na pewno nie, z twoim psychicznym również nie, no ale nie będę was zatrzymywać, ehh
Wilkołak podniósł się, gdyż zmusiła go do tego sytuacja. W końcu chciał się dowiedzieć paru rzeczy, które uleciały jego percepcji od ich ostatniego spotkania.
- "Obsługa" powiadasz. Dobrze wiedzieć jak traktujesz swoich przyjaciół. - Zaczął obracać szyderstwa przeciw niej samej, tak jakby był do tego stworzony. -Ty, Yalc słyszałeś to? Jak to jest być zniżonym do pozycji bezwartościowego podwładnego? I to dla kogoś takiego jak ona miałem się zmieniać? Poważnie? - Wskazał na Alfę szyderczo, by po chwili pociągnąć myśl dalej. - Ciebie przyjacielu jeszcze zrozumiem, ale jestem cholernie ciekaw jak Lili z tobą wytrzymuje, apropos... Gdzie ona jest? - Wpytał Alfy z jawnym zniecierpliwieniem w oczach. Cały czas jednak trzymał swe emocje na wodzy, w końcu z każdą chwilą robiło się coraz niebezpieczniej.
Po przebyciu paru metrów przybrała ludzką postać. Tak na wszelki wypadek, jakby ktoś miał czaić się w pobliżu. Z resztą czuła w ten sposób większy komfort rozmowy, chociaż będąc dość wysoką jak na płeć żeńską i tak nie dorównywała wzrostem mężczyźnie. - Zanotuj to sobie w tym swoim dzienniczku, bo to pierwszy raz, kiedy się z tobą zgodzę. To zbyt duże ryzyko. - "Pewnie również ostatni", pomyślała. Wysłuchując go dalej, podparła dłoń o podbródek, delikatnie zaciskając zęby na szpiczastym paznokciu. - Czy tak obyty lycan jak ty nie słyszał nigdy o ironii? Co? - Zapytała kiedy skończył i zatrzymała się, żeby na jego spojrzeć, krzyżując ręce na klatce piersiowej. - Jakbyś zdążył już zapomnieć sama zaciągnęłam cię do wspaniałych włości Lili i skułam w łańcuchy z swojej mocy. Zatem tak, poniżyłam tutaj też sama siebie. - Powstrzymała się od agresywnego zawarczenia na Fina. Wszelkie oznaki jej podirytowania zniknęły zastąpione tęsknotą za wspomnianą przyjaciółką, lecz tego nie chciała dać po sobie poznać. Nie miała zamiaru teraz wdawać się w nim potyczkę słowną w tym temacie. Najpierw musiała odzyskać brata. - Czemuż cię to tak interesuje, co? - Postanowiła odpowiedzieć pytaniem, ruszając na powrót w kierunku Yalca. Po chwili śledzenia tłumu Yalc zrezygnował z ryzyka, bo usłyszał co musiał. Jutro wieczorem "wiedźma" ląduje na stercie ognia. Zatrzymał się i wrócił do miejsca gdzie była dwójka przy okazji zahaczając o goniącą go alfę.
 - Mamy czas do jutra wieczorem - Powiedział cały zdyszany
 - To niewiele czasu.. Musimy pomyśleć na spokojnie, co dalej. - Obróciła się i głową wskazała na las w kierunku, gdzie dotrzeć można było na ich tereny.
Jej docinki tylko nakręcały go do dalszej przepychanki. Jednakże wolał w końcu skupić się na informacjach po które z resztą przyszedł.
- Ciekawość głównie, dawno jej nie widziałem w okolicy. A że była tu jedyną osobą która nie chciała na mój widok poderżnąć mi gardła, cóż... uznałem że się przywitam.
W gruncie rzeczy Fin powiedział prawdę. No dobra, półprawdy. Nie zmienia to jednak faktu że dało się przez to wychwycić drobną zmianę w jego zachowaniu. Można by nawet powiedzieć że maska Groźnego Wilka nieco opadła.
- Sami nie dacie sobie rady, a ta wasza pożal się Boże wataha nawet w pełni sił może sobie nie poradzić, a o tak przychylnej sytuacji możecie zapomnieć. A jeżeli nie macie przy sobie Bety... - Zamyślił się odbiegając od nich wzrokiem. Była to idealna okazja aby się ich wszystkich pozbyć i zająć te ziemie... Mógł to zrobić nawet tu i teraz. Mógłby...gdyby nie ta cholerna obietnica  ,,-Będę lepszy", ,,zmienię się" na cholerę mi to było - pomyślał wracając do Alfy z delikatniejszym, acz ciągle czepliwym tonem. - Najwyraźniej przydałaby się wam pomoc. No chyba że i taką propozycję nasza szanowna księżniczka zlekceważy. - Uśmiechnął się delikatnie z nadzieją że ta odrzuci jego pomoc, a on sam będzie mógł z czystym sumieniem oglądać całe widowisko.
Yalc przez chwilę stał w milczeniu i nadrabiał zaległości w rozmowie. 
- Po pierwsze to bardzo śmieszne że - Tutaj mocna ironia - musisz się zniżać do naszego poziomu panie "jaki to ja jestem potężny i wspaniały" - Tutaj westchnął - A po drugie dogryzaniem sobie nic nie zdziałamy. Nie wiem jak wy, ale ja idę do Liz, bo pewnie gdzieś uciekła. - Poszedł w kierunku wejścia do Doliny Jaskiń.
- Oh. Bo ty w ogóle nie chciałeś zatopić kłów w mojej krtani.. - Alfa przewróciła oczami i zwolniła kroku, chcąc iść odrobinę z tyłu, żeby cały czas mieć oko na ruchach mężczyzny. Wciąż uważała, że może mieć coś za uszami, jeżeli chodzi o zniknięcie bliskiej jej wadery. Dlatego też z całych sił utrzymywała maskę spokoju, kiedy przyglądała się, jak uważała, niezwykle udanej grze aktorskiej. Chwilę podąża za nimi w milczeniu, trawiąc propozycję, którą dostali. Nie ufała mu ani trochę, lecz, jeśli rzeczywiście wie coś o Lili i wyśmienicie się z tym kryje to warto by przyjrzeć się temu lepiej. A każda para łap zawsze była na wagę złota. Yalc miał rację. Nie zrobimy nic, jeżeli nasze skupienie pozostawimy na wynalezieniu jak najlepsze dogryzki.
- Zgoda. Dam ci szansę się wykazać. - Powiedziała krótko i pokazała mu tunel, który już i tak odkrył przed nim Yalc. - Panie przodem? - Rzuciła prześmiewczo. - To znaczy.. Ten lepszy wilkokrwisty. - Omal nie parsknęła śmiechem, wypowiadając to, jednak jej opanowana postawa na to nie wskazywała.. prawie.
Czyli nici ze spokojnego oglądania całego widowiska. Trzeba było wziąć w nim udział... No nic, czasem tak bywa. Tak czy inaczej chłopak przyłączył się do tej dwójki przysłuchując się ich docinkom, tym razem jednak skupił się na jednej z nich aby postawić sprawę jasno.

 -,, Potężny i wspaniały" ,, ten lepszy wilkokrwisty". Powiem tak, módlcie się abyście się nigdy nie musieli przekonywać, dlaczego mam tak wysokie mniemanie o sobie. - Rzucił tylko, a płomyki delikatnej złości pojawiły się w jego oczach, aby sekundę później zniknąć tak szybko jak się pojawiły, ukazując tym samym ich prawdziwą barwę.
- No ale nic to, zobaczymy jak to się skończy. - Dodał by po tych słowach zamilknąć na dłuższy czas na rzecz rozmyślań.,





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz