piątek, 13 sierpnia 2021

Karty przeszłości

 Powitajcie cieplutko nową pomoc blogową - Sparky'ego! 
Możecie również podsyłać mu swoje kp.

*Jessika - obecnie*

Dzień był cudowny. Niemalże tak idealny jak pierwszego dnia, kiedy powróciłam wraz z przyjaciółkami do utęsknionych terenów watahy. Atmosfera była aż nazbyt pogodna jak na to z czym samotnie musiałam się mierzyć. Wypuściłam powietrze przez nozdrza, tak że postronny przechodzień mógłby pomyśleć, że jestem zirytowanym czy może rozwścieczonym wilkiem, zupełnie niechętnym to integracji. Prawda jest taka, że byłam zmęczona (chociaż ta druga część teorii wcale nie byłaby niesłuszna). Nie fizycznie. Dziura w moim sercu rozrastała się z każdym kolejnym dniem, gdzie nie pojawiał się nawet najmniejszy ślad po obecności Lili. Wiedziałam, że minęło wystarczająco dużo czasu, aby natrafienie na jakikolwiek trop mogło zdawać się niemożliwością. Mimo to nie mogłam odpuścić w poszukiwań. Ostatni raz widziałam betę jeszcze w czasie chłodniejszych, lecz już wiosennych dni. Słońce spomiędzy liści przypiekało mi futro, co świadczyło o już dawno przemijającej porze nowych liści. Przysiadłam na większym kamieniu, który znajdował się na skraju lasu przy północno-zachodniej części wioski. Dokładniej nieopodal, bo zaraz u podnóża, charakterystycznego domku na wzgórzu. Wzrok miałam zwrócony w kierunku Canis Lupus. Kiedyś obserwowanie zachowań ludzi sprawiało mi drobną satysfakcję i w wolnych chwilach chętnie oddawałam się temu zajęciu. Miło było obserwować rozwijającą się wioskę i dowiadywać się czegoś nowego. Poza tym... Mogłam w ten sposób powspominać swoje początki, kiedy to przywędrowałam do tej części wyspy i bardzo chciałam odszukać wśród ludzi swego rodzaju "watahę". Oczywiście szybko przekonałam się, że nie jest to dla mnie. W tamtym momencie miałam nadzieję na chwilę wytchnienia oraz trzymałam się nadziei, że inny teren pozwoli mi na świeższe przemyślenie sytuacji. Nikt w stadzie nie wiedział, że właściwie nie mam pojęcia, gdzie jest Lili..
- Co cię tak gryzie, Jess?
Za moimi plecami rozległ się ciepły głos zatroskanego basiora. Odwróciłam się gwałtownie, ale kiedy oczom ukazała mi się znajoma postać, odmalował się cień ulgi na moim pysku. Nie było to do mnie podobne, żeby od tak w wilczej formie tracić czujność w pobliżu ludzkiego siedliska. Musiałam mocno zatracić się w przemyśleniach i wyłączyłam się na otoczenie. Miałam dużo szczęścia, że podszedł mnie Yalc, a nie łucznik z wioski.  Nawet nie starałam się wymusić z siebie uśmiechu. Koniec z grą aktorską, właśnie i tak zostałam nakryta. Nie wątpiłam, że to nie pierwszy raz, kiedy przywódca zwiadu obserwował mnie i moje humorki gdzieś z ukrycia. Mogłam udawać przed całym stadem, które zdecydowanie potrzebowało silnej łapy w tych czasach, ale nie czułam takiej potrzeby przy zaufanym wilku. Przez moment próbowałam dobrać odpowiednie słowa, błądząc wzrokiem po okolicy.
- Nadal nie znalazłam nic co, wskazywałoby na obecność Lili.. - Wyplułam z siebie w końcu gorzką prawdę.
Po moich słowach volf zamyślił się.
- Cóż, nie rozumiem do końca tej straty, ale widzę że cię martwi. Jeśli chcesz to mogę cię wysłuchać. - Zaproponował. - I na przyszłość bądź bardziej ostrożna. Nawet się nie starałem. - Dodał.
Zignorowałam uwagę co do swojego braku ostrożności.
- Znałeś naszą betę! Ona od tak nie znika, wiesz o tym! - Z mojego gardła wydobył się "jazgot" przesycony wyrzutem do Yalca.
Został przerwany wraz z delikatnym trzepnięciem czubka ogona o kamień. Co ja robię? - w mojej głowie zrodziło się pytanie. Długo tłamsiłam swój niepokój wraz z bolesną prawdą przed innymi, ale nie miałam zamiaru wyładowywać swoich emocji w taki sposób. Przecież wiedziałam, że Yalc nie spędzał z Lili tyle czasu co ja czy Liz, choć był obecnie jednym z wilków, które są najdłużej w sadzie. Może to właśnie z tego powodu podświadomie liczyłam na więcej zrozumienia i podzielenia swojego rozdarcia...
- Przepraszam.. - Odczekałam chwilę po opanowaniu swojego potoku słów, który mógł zakończyć się niezbyt przyjemnie dla obu stron. - Lili była dla mnie więcej niż prawą łapą i najzwyczajniej.. Nie rozumiem tego, co się stało. Jej smoków też nie widziałam.
Nie wyglądało, aby mój wyrzut szczególnie wzruszył Yalca. Spokojnie wysłuchał co miałam do powiedzenia.
 - Czyli zniknęła bez śladu. - Powtórzył fakt płynący z mojego wyznania. -  Kto wie, może podróżuje po wymiarach jak ja kiedyś uciekając jako szczeniak z watahy. - Tutaj dodał ciszej - Może nawet tej.
Szturchnął łapaczem snów na swojej szyi. Dostrzegłam kątem oka ten gest i zawiesiłam na moment wzrok na łapaczu snów. Był dosyć typowy. Koło owinięte czarną nicią która przechodziła na przeciwległe punkty tworząc średnice. Na dole zwisały trzy sznurki z czego na jednym z nich było pióro i nie należało one do Aki (kruka Yalca).
- Jedyna pamiątka po tamtych czasach.
- Gdyby miała chęć podróżowania między światami powiedziałaby mi o tym. Nie zostawiłaby mnie na lodzie na tyle miesięcy.. - Westchnęłam. Czyż to nie oczywiste? Przez długi czas byłyśmy niemal nierozłącznymi wręcz siostrami. Zawsze stojące w swojej obronie. - Nie mogę wiecznie ukrywać przed resztą, że wszystko jest w porządku. Stado potrzebuje bety.. - Mruknęłam ciszej, ale nie na tyle, żeby basior miał problem z dosłyszeniem tego.
Nie umiałam sobie wyobrazić, że miałabym szukać kogoś na miejsce długoletniej towarzyski. To niemalże, jakbym uznała, że Lili jest martwa. Czy czegoś takiego bym nie odczuła bardziej? Jakby jedna mój połówka obumarła?
- Cóż, nie jestem najlepszy w pocieszaniu, ale nie można się załamywać. Może to okazja na zmiany. Poza tym jeśli ktoś znika to nie bez powodu. Może naprawdę musiała gdzieś pójść bez słowa... - W pewnym momencie ściszył swój głos niemal do szeptu. - Albo uciekła.
Nigdy wcześniej nie zwróciłam uwagi na tą ozdobę na szyi wilka. Na moment dało się zauważyć błysk zaciekawienia na moim pysku, lecz przygasł, gdy skupienie skierowałam na powrót na jego słowach.
- Zmiany? - Zapytałam, podnosząc na niego wzrok. Widać było w nim rozterki, które przechodziłam wewnątrz. - Mam bardzo złe przeczucia, dlatego chciałabym mimo wszystko ją odszukać.. Kto wie czy ktoś jej nie pomógł w ucieczce? Jej brata właściwie też nie widziałam... - Mruknęłam ciszej ostatnie zdanie po chwili namysłu.
- ... Chociaż w to ostatnie to raczej bym wątpił. - Przyznał, choć nie jestem w stanie stwierdzić czy nie po to bym nie popadła w głębszą rozpacz. - Pewnie to coś bardzo ważnego i za jakiś czas wróci. - Jego głos był kojący i pełen troski. - Ale do tego czasu potrzebujemy nowej bety. Bez niej ta wataha jest skazana na śmierć.
- Muszę nad tym pomyśleć. - Odpowiedziałam krótko.
Chciałam naprawdę całą sobą pokazać, że naprawdę zrobię, co należy dla watahy, chociaż po postawie jaką przyjęłam wyczuć można było niepewność. Wiedziałam, że potrzebuję zastępcy. Kogoś, kto mógłby dać mi oparcie w stadzie i pomógł utrzymywać ład. Co najważniejsze.. Dobrze zdawałam sobie sprawę z własnej słabości fizycznej, a zagrożenie nie pośle mi gołębia z uprzedzeniem, że nadejdzie.
- To ważna decyzja dla watahy... i dla mnie. Póki jej nie podejmę będę musiała robić dobrą minę do złej gry.
Mówiąc to uniosłam wyżej łeb, przywołując swoją zwykłą postawę przywódcy i wyszczerzyłam kły w uśmiechu, który teraz miał być bardziej na pokaz do zademonstrowania, że w dalszym ciągu zamierzam łgać na zwłokę, że beta wróci i z nią wszystko dobrze. Yalc skinął łbem na znak zrozumienia.
- Musisz być silna Jess. Wierzę że dasz radę. A prędzej czy później ktoś kto może być betą albo beta się znajdzie. - Odpowiedział.
Poprawiłam łapą swoje bujne loki, które opadły mi bardziej na pysk i wróciłam do swojego "naturalnego" stanu rzeczy. Zdecydowanie czułam się lepiej, kiedy nie musiałam udawać, że wszystko jest w porządku i kryć się z prawdą.
- Dziękuję. Liczę, że utrzymasz ten "mały" sekret.. na razie.. - Spojrzałam Yalcowi w oczy z wdzięcznością. Przy słowie "mały" delikatnie machnęłam łapką sugerując pseudo "cudzysłów".
- Nie wiem o czym ty mówisz - Powiedział z wyczuwalnym sarkazmem, ale dla pewności puścił oczko w moim kierunku. - A więc jakie mamy plany?
- Tak trzymaj. 
Wewnętrznie odetchnęłam z ulgą. Obdarzenie zaufaniem w tej sprawie kogokolwiek z watahy było ryzykowne, ale przyniosło mi to swego rodzaju oparcie. Wstałam i przechodząc obok niego, poklepałam go delikatnie końcem ogona po grzbiecie, a kącik moich warg lekko drgnął. Zatrzymałam się niecałą długość  wilczego pyska dalej od niego, czyli tyle co nic.
- Właściwie.. Zastanawiałam się czy dzieje się coś ciekawego w okolicy, ale czy jest sens zapuszczać się do wioski? - Zapytałam bardziej samą siebie.
Poklepanie ogonem wywołało u wilka uśmiech.
- Cóż, jeśli szukasz guza to z pewnością możesz się zapuścić do wioski. Raczej nie jesteśmy tam mile widziani. - Zauważył.
- Cóż. Jestem pewna, że rolnik z łopatą już zdążył o tobie zapomnieć. - Pokusiłam się o wspomnienie sytuacji z momentu, kiedy to się spotkaliśmy. Na jego pysku pojawił się grymas, który szybko z niego znikł. W normalnych okolicznościach pewnie sama myśl o tym wzbudziłaby u mnie większy śmiech, ale nie umiałam odpędzić od siebie na dłużej obaw o przyjaciółkę. - Nie zapominaj, że ja nie muszę tam wkraczać jako wilk..
Obróciłam łeb za siebie, lustrując wzrokiem ścieżkę prowadzącą do na wzniesienie. Raczej niewielu ludzi kręciło się w tej części wioski obecnie, dziwnym trafem. 
- Jak coś to zniknę, to nie będzie wyzwanie. - Stwierdził - Prowadź. - Dodał zachęcająco.
- Najwyżej wyjdę na dziwaczną wiedźmę, rozmawiającą z wilkami. - Stwierdziłam na swój sposób żartobliwie.
Kiedy już przybrałam swoją ludzką postać, znajdowałam się na tyle blisko basiora, że delikatnie zahaczyłam dłonią o łapacz snów, podnosząc się i obracając w kierunku wioski.  
- Wybacz. - Zrobiłam krok na bok, głupio czując się. Nie często miałam problemy z koordynacją w czasie całkowitej przemiany. - Pewnie musi mieć dla ciebie spore znaczenie.
- Jak każda pamiątka. Coś jak książki w twojej jaskini - Powiedział i spokojnym krokiem ruszył w kierunku wioski starając się wyglądać na zwierzaka blondwłosej panienki. - Oni nas nie rozumieją prawda?
- Jesteś volfem, prawda? Zatem potrafisz nadawać na zrozumiałych dla ludzi falach. - Odpowiedziałam, licząc, że Yalc sam połączy lepiej kropki.
Powoli przeszłam przez wyższe, trawiaste zarośla, którymi najpewniej długi czas nikt się nie zajmował. Kiedy znalazłam się bliżej ścieżki, podwinęłam nieco tunikę, pozbywając się nasion chwastu, który się o nią zaczepił. Kulka po kulce.
- Chciałbyś mi nieco opowiedzieć o tej pamiątce?
- Tak - Odparł. 
Zaczął iść przez zarośla zaraz po mnie. Nie zadawał więcej pytań w sprawie, więc najpewniej jak chciałam tak sam doszedł do odpowiednich faktów. /Dedukcja wzrasta do 100./
- Dostałem to od Frost. - Zaczął swoją opowieść, a mnie już zaświeciły się oczy z chęcią wypytywania dalej, lecz Yalc raczej nie zwrócił na to uwagi, podążając za mną. - Może znasz jak nie to ci o niej opowiem. Jak byłem szczeniakiem zostałem porzucony i odnaleziony przez nią. Ona wyszkoliła mnie na zwiadowcę i uświadomiła mnie ona o mocy którą posiadam. Zrozumiałem że moim przeznaczeniem jest bycie niewykrywalnym informatorem i wsparciem dla innych. Mniejsza z tym. - Machnął łapą. - Miałem koszmary każdej nocy więc mi go dała.
Skierowałam się w stronę wzgórza. Większa część przemawiała za tym, żeby ominąć ten budynek szerokim łukiem, ale cząstka nostalgii pokierowała moje nogi w górę, kiedy słuchałam opowieści Yalca. Zwolniłam kroku. Dobrze usłyszałam? Czy to był tylko wytwór mojej spragnionej tego wyobraźni?
- Frost? Dobrze usłyszałam? - Postanowiłam się upewnić.
- Tak. Czyli to z tej watahy uciekłem... - Zaśmiał się - Troszkę to śmieszne.
Wciąż ciężko było mi uwierzyć, ale historia zdecydowanie się zgadzała, a po łapaczu snów widać było, że jest wieloletnim towarzyszem przygód swojego właściciela, chociaż jak najbardziej nie dało się również ukryć, że Yalc dba o niego. Volf podążył za moim wzrokiem z zaciekawieniem.
- Zupełnie nie czuć od ciebie tamtego szczeniaka. - Stwierdziłam, zbliżając się wolnym krokiem do drzwi, jakby miały one odgrodzić mnie od obecnej rozmowy. - Gdzie ona teraz jest? Czemu się rozdzieliliście?
- Znalazłem portal i z ciekawości wskoczyłem do innego wymiaru, i tak błądziłem pewien czas. Ciężko powiedzieć jak długo czas w innych wymiarach płynie dziwnie. 
Rozejrzał się wokół. Kamień spadł mi z serca. Formowałam już w głowie czarne scenariusze, w których to towarzyszce z przed wielu laty mogłaby stać się krzywda. Frost bywała zbzikowaną waderą, ale była rzetelna w tym, co robi. Dowodem też poniekąd był Yalc stojący przy mnie cały i zdrów.
- Więc to tak.. - Nie kryłam mimo to drobnego zawodu z tego, że tak czy tak nie mamy pojęcia, gdzie ona teraz jest. - Mam nadzieję, że ona też odnajdzie kiedyś drogę do domu..
Zbliżyłam się do jednego z okien na parterze. Szyby były brudne i zakurzone oraz pełne pajęczyn.
- Co do tego szczeniaczka to można powiedzieć że dorosłem. - Jego głos zaczął robić się niepewny. - Chyba.
Uśmiechnęłam się delikatnie słuchając go.
 - Nie powierzyłabym tak ważnej roli, gdybym uważała cię za szczenię.
Po tych słowach na pysku Yalca pojawił się ponownie uśmiech.
- Dzięki - Na chwilę zamilkł śledząc wzrokiem moje ruchy. - Co to za miejsce? - Powtórzył pytanie.
Dom sprawiał wrażenie opuszczonego, ale i tak miałam wątpliwości czy nie będziemy czyimś nieproszonym gościem, jeżeli przekroczymy próg.
- Ah.. To.. - Odsunęłam się od okna, śledząc wzorkiem po pozostałych elementach budynku. - Można powiedzieć, że mój dawny dom. - Odpowiedziałam nieszczególnie dumna z tego.
- Czemu tutaj nie mieszkasz w takim razie? - Drążył dalej.
Pytasz, jakbyś nie znał ludzi - to była pierwsza odpowiedź, która pojawiła mi się w głowie.
- To akurat długa historia.. - Zaczęłam z wolna.
Dotknęłam klamki ostrożnie, jakby miałam się nią sparzyć albo zarazić jakimś trądem. W końcu zdecydowałam się otworzyć drzwi. Odczekałam kilka sekund, lecz kiedy nikogo nie usłyszała i nikt nie rzucił się w naszym kierunku z oskarżeniami o włamanie, przekroczyłam próg domu gestem zapraszając Yalca za sobą.
- ... Powiedzmy, wielu ludzi sprawiło, że nie czułam się tutaj jak w domu. Za to wilki pokazały mi, gdzie powinnam przynależeć. - Dokończyłam swoją wypowiedź.
Wszedł powolnym krokiem, rozglądając się wokół i podziwiając stary dom.
- Tak, ludzie to zdecydowanie nie najlepszy gatunek.
Na wstępie, na przeciw drzwi, witały nas schody, prowadzące na kolejne piętro. Nie były wybitnie szerokie, ale w pewnym momencie, niemal u ich szczytu, rozdzielały się na dwie, przeciwległe strony. Tam znajdowała się dawna sypialnia oraz pokój gościnny. Zamknęłam za nim drzwi, po czym skierowałam się na prawo od schodów do zagraconego pomieszczenia, które miało być połączeniem kuchni i jadalni, w której dawniej z przyjemnością liczyłam, że będę mogła witać gości. Jakież to były głupie nadzieje. Wilkokrwista wśród ludzi. Nic nadzwyczajnego. Szafki na przyprawy i zioła w rogach pokoju. Kilka beczek z alkoholem, choć sama nie poiłam się często trunkami. Po środku stół, na którym widać było ślady mąki, jakby jeszcze jakiś czas temu ktoś próbował coś upichcić.
- Cóż.. Nie każdy jest najgorszy, ale ciężko się nie zgodzić. Choć jedną z osób, która mi tu dopiekła również miał w sobie krew wilka. - Skrzywiłam się nieco.
Powędrował za mną oglądając uważnie pomieszczenia. Jego czułym zmysłom z pewnością nie umknął zapach pieczywa, który roznosił się po pomieszczeniu.
- Krew wilka? Kto to był? 
- Na imię miał Leon. Można rzec, że był moją pierwszą i nieudaną miłością. - Miałam zamiar przejechać palcem po blacie, ale się wstrzymałam. Dłoń zatrzymała się dosłownie milimetry nad mąką, w której niemądrze byłoby się babrać. Może jakiś równie strudzony wędrowiec jak niegdyś ja sama postanowił skorzystać z osamotnionej chatki. - Nigdy nie pomyślałabym, że znajdę lycana, który wyparł się swojej rasy. Jakiś czas też wzajemnie nie wiedzieliśmy dla siebie nawzajem czym jesteśmy tak naprawdę.
Przez chwilę analizował to co usłyszał w milczeniu.
- Co właściwie się stało?
Westchnęłam. Cóż, skoro odkopujemy dziś przeszłość..
- Kiedy odkryłam przed nim swoje karty zaczęliśmy się więcej kłócić. Później był zazdrosny o własnego brata, który w przeciwieństwie do niego nie wypierał się tego kim jest z natury i stąd nasz wspólny język... Żeby w końcu zacząć znikać. Bardziej i bardziej. Zostawiając mnie samą na pastwę niezrównoważonych oblechów czy ludzi wołający za mną "woolfblood". - Z każdym wymienieniem kolejnej rzeczy zaczęłam energiczniej kręcić się w miejscu, wzburzona wspomnieniem. A na myśl o mężczyznach, którzy nachalnie dobijali się mi do domu, paznokcie ledwo zauważalnie się zaczynały naostrzać, przypominając drobne pazury. W samym moim głośnie dało się wyczuć, że nienawidziłam całym sercem tego jak zostałam potraktowana. Zatrzymałam się pod oknem, spoglądając na ramkę na półce pod nim, w której znajdował się drobny rysunek. Westchnęłam opanowując nerwy. - Najwyraźniej wolał samicę, która nie ma ciągot do znikania w leśnej dziczy. - Wzruszyłam ramionami, jakbym wcześniej w ogóle się nie podirytowała i miała nadzieję, że Yalc nie wypomni mi mocno opuszczenia opanowanej gardy godnej alfy. - Wiesz.. Dziwnie tak w końcu po latach wyrzucić komuś na nowo cząstki swojej przeszłości.
Patrzył uważnie na waderę gdy ta opowiadała mu o swoim byłym. Widział że widocznie nacisnął w słaby punkt wadery bo nie widział jej nigdy tak wyprowadzonej z równowagi.
- Cóż jest to dziwne, ale chyba ważne. Mam na myśli że nie można wiecznie ukrywać swojej historii bo przyszłe pokolenia o tobie zapomną - Sprostował swoją wypowiedź.
Obróciłam się i plecami oparłam o półkę. Ręce trzymałam za sobą, stukając w spód półki.
- Tak.. Nigdy nie wiadomo, kiedy śmierć postanowi wziąć nas w sobie objęcia. - Na moment zamilkłam. Pewnie nie jeden wilk z watahy dobrze zdawał sobie sprawę jak łatwo w jednej chwili można stracić ukochaną osobę. - Ale historii nie trzeba przekazywać tylko słownie. - Dodałam.
Yalc przez chwilę myślał nad tym co usłyszał. Nie pospieszałam go z odpowiedzią. Właściwie nawet jej nie wymagałam, rozumiejąc, że niektóre, zwłaszcza zgryźliwe, tematy lepiej odstawić na bok. Kiedy basior tkwił w zadumie nad moimi słowami, skupiłam na moment się na ponownym rozejrzeniu się po pomieszczeniu. Opuszczony budynek, a jednak posiadający swoje życie. Miałam pewne podejrzenia co do czyjejś obecności, ale nie dzieliłam się nimi jeszcze. Delikatnie pociągnęłam nosem, ale nie wyczuła zapachu żadnej żywej istoty. Jeżeli ktoś tu myszkował to najprawdopodobniej długą chwilę przed naszym wejściem.
- Tak, ale opowieści są jednym z najciekawszych przekazów... Moim zdaniem. - Dodał po chwili. - A co do śmierci to kilka razy prawie umarłem. Szczególnie pamiętam moment w pewnym wymiarze całym z wody kiedy prawie się utopiłem.
- Ciekawym, ale za to łatwo coś przekręcić podając je dalej. Choć mają i tak pewnie więcej sensu niż historyczne pieśni. - Zauważyłam, kiedy skończył mówić z wzrokiem utkwionym na marniejących ścianach budynku. Stopniowo wróciłam spojrzeniem w jego kierunku z zainteresowaniem. - To znaczy, że rzeczywiście wyrosłeś na silnego samca. Gdzie jeszcze łapy cię poniosły zanim wróciłeś tutaj?
Spojrzał na nią ze zdziwieniem.
- Raczej do silnych się nie zaliczam. Byle jaki członek watahy, nie licząc szczeniaków, miałby ze mną szansę. - Powiedział to i sprawiał wrażenie, jakby nie lubił jak ktoś określa go silnym. - Zresztą nieważne. Wymiarów jest nieskończenie wiele jak pewnie wiesz i byłem może w plus minus czterdziestu. Straszny kawał czasu minął... - Powiedział to z wyrzutem do samego siebie. - Powinienem być wtedy z watahą, ale zachciało mi się przygód.
Przewróciłam oczami, krzyżując swoje ręce na klatce piersiowej.
- Przetrwałeś w tylu wymiarach i nie widzę, żebyś przyprowadził z sobą towarzysza. Byłeś raczej skazany na siebie, prawda? - Odpowiedź postarałam się bardziej wyczytać z jego pyska, po czym kontynuowałam swoją wypowiedź. - I uważasz, że to nic? Siła nie jest tylko fizyczna.. - Mówiąc to delikatnie stuknęłam palcem w swoją skroń. Po czym nieco bardziej posmętniałam, kiedy napłynęły do mnie wspomnienia licznych rozstań tamtej nocy, kiedy to Frost również uciekła, zabierając z sobą szczenię. - Własne doświadczenia też są ważne, dzięki temu wróciłeś do stada z wiedzą, którą możesz się dzielić. Z resztą.. Nic wielkiego nie straciłeś, tak myślę. - Dodałam po chwili. - Z resztą byłeś młody. Nawet nie pamiętałeś skąd pochodzisz.
- Jest w tym trochę racji - Przyznał i zamilkł dając za wygraną.
Krótka odpowiedź wybiła mnie nieco z rytmu. Wiedziałam, że mam do czynienia z nie często wygadanym rozmówcą, lecz i tak moją pierwszą myślą było czy powiedziałam coś nie tak? Później zwróciłam uwagę bardziej na jego zachowanie. Przechadzał się po pomieszczeniu i sprawdzał jego zakamarki. Mimo, że dom był opuszczony to był zniszczony tylko w minimalnym stopniu.
- Wszystko.. w porządku? - Postanowiłam zapytać, zbliżając do Yalca. Przyglądając się jego poczynaniom zwróciłam też uwagę na nieład na półkach. Słoiczki z wszelkimi przyprawami akurat obrastały kurzem. - Myślisz, że ktoś może tu przebywać? - Postanowiłam zapytać, wyciągając swoją niepewność na głos.
Volf się zdziwił.
- Tak, wszystko w porządku. - Drugie pytanie lekko go wyprowadziło z równowagi, ale alfa nie mogła tego po nim wyczytać. - Przypomnij sobie kim jestem i jakie są moje obowiązki i raczej odpowiesz sobie samej.
- Zatem w porządku. Ufam ci, chociaż ostrożności nigdy zbyt wiele, tak? Miałam takie wrażenie.. - Urwałam swoją wypowiedź, okrążając niewielki stolik, przy którym zwykłam jadać posiłki. Był w całkiem zadbanym stanie, mogłabym zrobić mu nawet "test białej rękawiczki". - ... Albo zwyczajnie wspomnienia w mojej głowie żyją własnym życiem. - Zwróciłam się do Yalca. - Wybacz, że cię tu przyciągnęłam. To pewnie samolubne z mojej strony. 
Nie kryłam się z tym, że było mi głupio, że dałam się powieść nostalgii, kiedy beta właśnie zaginęła. Do tego, gdyby coś się wydarzyło nie przydzieliłam dowodzenia czy opieki nad stadem żadnemu konkretnemu wilkowi. Pogrążona w swoim smutku w ogóle o tym nie pomyślałam. Przekrzywił łeb.
- Jakoś mi to niezbyt przeszkadza - Nagle jakby go olśniło. Chwilę po tym niedaleko dwójki na stoliku wylądował kruk. - Mam towarzysza z tamtych czasów.
Cieszyłam się, że Yalc nie oceniał mnie pod tym względem. Musiałam przyznać, że nie zwróciłam uwagi, którędy mógł przedostać się tutaj ptak, będąc odrobinę zagłębiona w myślach na temat watahy.
- Mam nadzieję, że nikt nie wpadł z niechcianą wizytą. - Mruknęłam ni to do Yalca, ni w pełni do siebie samej. W charakterystyczny sposób podpierając kciuk lub bardziej paznokieć o wargę, wpatrując się w posadzkę. Kątem oka spojrzałam na stolik, kiedy usłyszała lądowanie ptasich łap. - Cześć mały, jak tu wpadłeś?
- Poznaj aki. Moje wsparcie z powietrza i towarzyszkę trudnych czasów. - Starał się jak najkrócej wyjaśnić kim ten czarno-niebieski ptak jest. 
- Miło mi panią poznać. - Zwróciłam się do kruka, którego ubarwienia nie sposób zapomnieć i zdecydowanie nie raz przelatywała gdzieś w pobliżu Yalca, lecz nigdy nie wiązałam jakoś faktów. W odpowiedzi otrzymałam krótkie i dźwięczne "kra". - Zwierzęta to wspaniali towarzysze. A Aki wygląda majestatycznie, jakby wymknęła się z wymiaru mroku lub cienia. - Zauważyłam i skierowałam się w stronę schodów, aby nie tracić czasu. Tam pojawiały się kolejne mączne ślady. - Gdzie rzeczywiście się poznaliście?
- Znalazłem ją ze złamanym skrzydłem w wymiarze cienia i postanowiłem bronić ją dopóki nie wyleczy się naturalnie. W sumie to nie za wiele robiłem poza próbą komunikacji. Jak później dowiedziałem się od jakiegoś lwa te kruki mają możliwość przywiązać się do dowolnej istoty i obdarzyć je mocą zrozumienia ich mowy. Cóż Aki rozumie każdego ale tylko ja ją. To jej dar i klątwa. Swoją drogą ten lew też był podróżnikiem jak ja ale on miał inne pobudki i był bardzo mądry. Wiele nauczyłem się dzięki niemu.
Stąpałam coraz wyżej po schodach, podążając za śladami oraz słuchając opowieści Yalca. Pomagało mi to nieco odciągnąć myśli od bólu, choćby i częściowo.
- Miło z twojej strony. Mogła być łatwym kąskiem dla innego drapieżnika. I powiedziałeś.. lwa? - Zainteresowałam się, gdyż spędziła swego czasu bardzo dużo czasu w stadzie Liontaria, lecz nie słyszałam nigdy lwach, które podróżowałby między wymiarami.
- Nie za dużo mówił o sobie nawet zakazał mi pytać się o informacje na jego temat. Dziwak straszny.
Kruk wskoczył na grzbiet Yalca i ruszyli za mną.
- Jeżeli był magicznym lwem to nie dziwne, że chciał trzymać swoje sekrety. - Stwierdziłam. - Ciekawe, gdzie go łapy poniosły.. Podobnie jak wszystkie lwy dawniej zamieszkujące nasze Wzgórze..
Kto wie czy ktoś z dawnych, kocich przyjaciół trzyma się nadal przy życiu. Minął ogrom czasu od kiedy widziałam ostatnie, odchodzące lwy, które przeżywały ciężki czasy bez swojego przywódcy, a lwy przecież nie są długowieczne. Pospieszyłam kroku. Widząc mój pośpiech, volf zrobił to samo. Nie widziałam więcej śladów, natomiast poczułam delikatny powiew wiatru. Idąc za tym tropem trafiłam do pomniejszego pokoju sypialnianego, gdzie okno prowadzące na tyłu budynku ktoś pozostawił otwarte.
- Aki coś dla ciebie. - Odezwał się, kiedy zauważył okno.
Kruk momentalnie odleciał i wyleciał przez nie.
- Zobaczymy czy ktoś tutaj był niedawno.
Sam zaczął węszyć za jakimś tropem...

~***~




2 komentarze: