niedziela, 8 sierpnia 2021

Kolejne starty w zimowej porze

Kolejne zaległe opowiadanie z marca zeszłego roku, które nigdy nie doczekało się publikacji.

*Jessika*

Wciąż kucając przy Duke'u, w dłoni wytworzyłam kilka kosteczek lodu, które delikatnie przyłożyłam mu nieco powyżej nosa. Starałam się jak najbardziej wyglądać i brzmieć na opanowaną. Nie chciałam dać po sobie poznać, że w rzeczywistości nie byłam pewna czy moje działanie jest słuszne. Jeśli chodzi o klasyczne uzdrawianie jestem kiepska, przyznaję się, lecz miałam jakiś wybór poza kierowaniem się przeczuciem? No.. Właściwie mogłam bezczynnie obserwować i czekać aż krwotok ustanie, ale lód chyba jeszcze nikomu nie zaszkodził. Na pewno nie samym zetknięciem ze skórą.
Po chwili krwi było coraz mniej, co przyjęłam ulgą, ale nie zabierałam jeszcze kostek. Wtem na zewnątrz rozległ się nagły huk. Podskoczyłam, na moment odrywając dłoń od nosa Duke'a. Bicie się z myślami - wyjść czy może zostać z rannym - zajęło mi krótką chwilę. Na zewnątrz znajdowała się Alia, ale i moja wierna beta. Razem z Liz przeszły tyle... stracenie jej byłoby zbyt mocnym ciosem.
Doskoczyłam do drzwi, zaraz jednak się opanowując i uchylając je powoli. Nic nadzwyczajnego nie było w pobliżu. Żadnych zniszczeń. Czysto. Powoli zaczęłam posuwać się do przodu, do momentu aż przed sobą spostrzegała niską dziewczynę, o krótkich, czarnych jak heban. Na pierwszy rzut oka nie wyglądała zbyt przyjaźnie, więc zanim ta mogła mnie zobaczyć, przeobraziłam w swoją ludzką formę. Dopiero wtedy podeszłam do niej bliżej, obserwując, jak dziewczyna ciska fiolką.
- Wszystko w porządku? - Zapytałam, nieco niepewnie.
- Eeek! - Moje pojawienie się zaskoczyło ją do tego stopnia, że dziewczyna upuściła bochenek chleba. - To... To twoje?
Cały urok tajemniczej, strasznej dziewczyny prysł. To tylko Alia. Ulżyło mi.
- K-Kim jesteś? - Zapytała, wciąż wyraźnie przerażona, gdy nie odpowiedziałam.
- Ja? - Przypatrywałam się jej z wyraźnym zmieszaniem na twarzy. - Jessika, szukałyśmy razem pożywienia. Musimy jeszcze poszukać gdzieś Lili. - Po krótkiej przerwie, widząc, że niewiele jej raczej to mówi dodałam. - Co się stało..?
- Lili? Pożywienie? Co to?
Alia spojrzała na mnie zainteresowana. Przynajmniej już się uspokoiła, ale ja nie rozumiałam nic z tego. Przyglądając jej się, dostrzegłam, że z jej wyglądam jest coś nie w porządku, lecz, gdyby ktoś w tamtym momencie do mnie podszedł i zapytał mnie, na czym według mnie polega różnica, nie umiałabym mu nawet odpowiedzieć. Po prostu.. Coś było inaczej. Co mogło się wydarzyć, w tak krótkim czasie? Czy jest to możliwe, że to skutek odstawienia ziół? Alia w końcu miała problemy z wspomnieniami, kiedy się poznałyśmy.
- No tak, Lili jest betą naszej watahy. - Odparłam zamyślona.
- Beta? Wataha? Nie rozumiem..  - Przypominając sobie o chlebie, podniosła go z ziemi. - Czy to twoje? Znalazłam to na ziemi, gdy jakaś postać uciekała..
Pokręciłam głową, starając się dalej rozgryźć zaistniałą sytuację.
- Nie, jeśli jesteś głodna możesz zjeść.
- To się je? Hmm...
Nieco rozbawiła mnie jej reakcja, chociaż nie było tego po mnie widać. W duchu parskałam śmiechem.
- Tak, ludzie nazywają to chlebem. Jest dość pożywne, smacznego.
- Smacznego! - Powtórzyła za mną.
Z uśmiechem wzięła kolejnego gryza. Wtedy pojawiła się Lilu, a na jej twarzy malował się niepokój. Zbliżyła się do Alii i położyła dłoń na jej ramieniu.
- Wszystko w porządku?
Dziewczyna się wystraszyła, a chleb ponownie poszybował w górę. Tym razem wylądował na głowie Lili. Ta się zaśmiała, zdejmując bochenek z głowy, a ja jej nieśmiało zawtórowałam. Od razu ulżyło mi na widok znajomej wadery.
- Spokojnie, to jest właśnie Lili! Sama się znalazła. - Poinformowałam dziewczynę, o dość oczywistym fakcie.
Niedaleko słychać było miauknięcie, w którego kierunku ruszyła zaciekawiona beta. Kątem oka dostrzegłam wychudzoną kotkę, która pomiaukiwała na drzwi domku Duke'a.
- Lili... - Powtórzyła za mną, jakby miało jej to ułatwić zakodowanie nowego imienia. - Ja jestem! Uh... Jestem! Nie pamiętam...
- Alia? Czy to nie twoje imię? - Podrzuciłam jej propozycję, licząc, że coś jej zaświta.
- A-Alia... - Widząc, jak myśli miałam więcej nadziei. - Alia! Tak, to ona! To ona tu była!
Chcąc nie chcąc, spojrzałam na nią trochę jak na wariatkę. Nawet Lili, która bardziej była zainteresowana kici, zwróciła uwagę w naszą stronę.
- Jak to była? Więc ty to kto?
- Ja? Uhh... - Wytęża mocno głowę. - Ja, ja nie wiem... Pamiętam tylko, że Alia uciekła z jakimiś rzeczami. To chyba chleb...
Czarnowłosa odwróciła się i wskazała palcem w głąb lasu.
- O tam!
- Jesteście jakąś rodziną..? - Zapytałam, nic nie rozumiejąc już.
Za sobą usłyszałam skowyt Duke'a - "Moje jedzenie ;-;". Musiał wyjść na zewnątrz, również zaciekawiony kocimi odgłosami. Nie zwróciłam nawet na to uwagi. Byłam zbyt zajęta próbą poukładania wszystkiego w logiczną całość.
- Rodzina... Co to rodzina? - Nagle, uśmiech zawitał na jej twarzy. - Tak to ona! Ona mnie zrobiła!
- Zrobiła? To bez sensu, po co? - Skwitowała Lilu, wyciągając z torebki kocimiętkę i przystawiła kici pod pyszczek. - Nie mam jedzenia..
- O, o, ja wiem! - Kopia Alii się ożywiła, podając mi chleb. - To przez to!
Mruknęłam pod nosem niezadowolona z faktu, że straciłyśmy pożywienie. Miało nam to starczyć do momentu aż na spokojnie odnowimy zapasy i wypłacimy się z długu lisowi. Przyjęłam bochenek od Alii, a kotka korzystając z okazji podskoczyła i oderwała kawałek.
- Alia zabrała to i uciekła! Pierwszymi słowami jakie usłyszałam, gdy mnie zrobiła to to, że nie może zostać z-ł-a-p-a-n-a. - Przedyktowała to powoli, mając problemy z wymową słowa.
- Huh? Czemu Alia miałaby to zrobić?
Oparłam się o najbliższe drzewo, głośno myśląc i zerkając na kici z chlebem, którą po chwili podniosła Lili, wzdychając,
- Zdrada?
- Co to zdrada? - Zapytała "Alia".
- No wiesz, ktoś ci wbija nóż w plecy, takie tam. Ogólnie złe zachowanie. - Odparłam, trochę jakby od niechcenia.
Dopytywanie Alii o wszystko kojarzyło mi się z typowym, dziecięcym zachowaniem, które zawsze łatwo mnie męczyło.
- Nóż... To też się je?
- Nie polecam tego jeść.. - Odpowiedziałam dziewczynie, mając przed oczami niezbyt kolorową wizję noża, przebijającego gardło. - Cóż, nie cofniemy czasu. Pozostaje nam uważać, żeby nie zachciało jej się znowu żerować na naszych terenach.
- Mam wysłać Aliosa na poszukiwania? - Zapytała Lili, drapiąc kotkę za uchem.
- Zostawmy ją. Jeśli tylko pojawi się w zasięgu naszych łap to poczuje, że umiemy być też mściwą watahą..
Nie zależało mi na zemście. Była sprytna, wykorzystała sytuację. Niech po prostu nie pokazuje się nam na oczy, jeśli sama nie chce się stać smoczym posiłkiem. Wtedy z niepozornej kulki sierści, wymknął się głos:
- Ukradła chleb? Nie dziwie się, że nie chciała zostać złapana.
Sparaliżowała.
- Czy ja..?
- Hm, cześ słodziaku. - Przywitała ją Lili, obserwując ją z zaciekawieniem.
Nie zdążyłam nawet skomentować zdolności kotki, bo zaraz do moich uszu dotarły donośne krzyki. Gdy podniosłam wzrok w tamtym kierunku, dostrzegłam, jak z wioski biegnie w naszym kierunku przerażony volf o brązowym umaszczeniu. Za nim z tyłu biegł starszy mężczyzna, wymachujący łopatą. Domyślałam się, że to było pierwsze narzędzie, jakie miał pod ręką. Krzyczał za nim coś o tym, że utnie mu łeb i obedrze ze skóry. Odsunęłam się nieco od drzewa, a volf wskoczył za mnie roztrzęsiony i skulił się.
- Ten przeklęty futrzak wdarł się na moją posesję. - Wieśniak poskarżył się, dobiegając do nas.
Alia nie rozumiejąc co się właściwie wydarzyło, zaczęła bawić się swoimi włosami. Skierowałam wzrok na mężczyznę. Nie chciało mi się bawić w dochodzenie, co między nimi zaszło. Naturalnie stanęłam w obronie "kuzyna" mojego gatunku.
- Przepraszam za niego, to już się nie powtórzy.. raczej.. - Ostatnie słowo mruknęłam bardziej do siebie, nie ukrywając niechęci do swojego rozmówcy.
- Mam nadzieję. - Rzucił oburzony i odszedł.
Patrzyłam z lekko pogardą za nim. Nie powinnam oceniać go, wiedziała o tym dobrze. Równie dobrze ten wilk, mógł coś mu zwędzić, ale widziała już tyle nienawiści mieszczan wobec moich pobratymców, że czasem z trudem przychodziło jej nieoskarżanie o najgorszego ludzkiej rasy. Gdy ten oddalił się wystarczająco, volf odsunął się od swojego "muru obronnego".
-  P-P... Przepraszam za to... - Próbował coś z siebie wydukać.
- Nic nie szkodzi. Ludzie bywają okropni, zwłaszcza dla wilków..
Kotka w tym czasie zeskoczyła z kolan Lili, a w miejscu, gdzie jej małe łapki zetknęły się z ziemią, z pod śniegu wyrosło więcej trawy i jeden mlecz. Musiałam przyznać, że było to imponujące. Do tej pory jedyną kotką, która z nami rozmawiała była Yui. Rudy sierściuch uwielbiał się włóczyć tu i tam, lecz nigdy nie widziałam, aby miała magiczne zdolności.
-Wilkołaki mają dobrze, ja jestem zamknięta w tej formie na moje siedem żyć które mi zostały. Mam na imię Karis.
Czarnowłosa spojrzała z zdziwieniem na mlecz, po czym zerwała go i wetknęła za ucho.
- Karis! - Powtórzyła z uśmiechem.
W momencie, gdy próbowałyśmy oswajać się z nowym towarzystwem (a przy okazji dowiadywać nowych rzeczy, jak to, że ludzie są okropni nawet dla kotów, a Karis utraciła przez nich 2 życia), Duke przypomniał nam o obowiązkach. Powinnyśmy udać się na polowanie, jeśli nie chcemy znowu wrócić do poprzedniego stanu osłabienia. Wszyscy byli chętni do pomocy, co podniosło mnie nieco na duchu.
- Ach! Gdzie moje maniery? Yalc na mnie wołają. - Przedstawił się volf.
- Yalc.. - Imię wydało mi się dziwnie znajome, jednak nie chciałam podpytywać o to volfa, uważając zdobycie pożywienia na obecny priorytet. - Miło nam. Na mnie mówią Jessika. Dziewczyna, która bawiła się z kotkiem to Lili, druga.. hm.. - Zerknęłam na kopię Alii i uświadomiłam sobie, że wciąż nie miałyśmy pojęcia, jak się do niej zwracać. - Em..
- K-Kae... - Zaczęła coś dukać pod nosem. - Kaede!
- Dobrze. Zatem Keade. Niech będzie. - Nawiązałam kontakt wzrokowy z betą. - Uważasz, że powinnyśmy się rozdzielić?
- Nie wiem. - Beta spojrzała na Keade. - Może faktycznie lepiej nie, ale wyślemy smoki do innego wymiaru. Sama powinnam zrobić może portal..?
- Smoki, wymiaru, portal? - Keade zrobiła zamyśloną minę.
- Polowanie, czyli sposób na zdobycie więcej jedzenia. Zobaczysz w praktyce.. - Pokręciłam łbem i kontynuowałam rozmowę z betą. - Miała na myśli czy tworzymy dwie grupy i rozdzielamy się, że moja beto nie możesz mnie strzec, no wiesz. - Mimowolnie lekko się uśmiechnęła.
Lajla skrzywiła się, po czym wrócił jej szybko uśmiech.
- Zrobię jak postanowisz, wiesz o tym. Możesz pójść z Alią za liskiem, ja wezmę Yalca i Karis, nie to razem.
- Jestem Kaede! - Wykrzyknęła oburzona. - Alia to mój stwórca!
Lili szybko ją przeprosiła.
- Pomyślałam, że jedna grupa mogłaby zostać na wyspie, a druga udać się do innego wymiaru. Zbyt wiele tutaj nie upolujemy wszyscy..  - Przeleciałam wzrokiem po grupie. - Jakie jest wasze zdanie?
- Jestem za, chętnie pokażę im jak polować na ośmiorniczki. Jak mi wystarczy sił sprawdzę też zwierzynę gdzieś indziej. - Beta przeciągnęła się zadowolona.
Stanęłam na przeciw Lili, przybierając na miejscu swoją wilczą formę i czekałam aż pozostali podejmą decyzję, gdzie chcą iść. Alia podbiegła do mnie i zaczęła mnie głaskać. Oburzyło mnie traktowanie mnie jak pieska, zwłaszcza, gdy pomyślałam o dawnym życiu w niewoli, chcąc nie chcąc. Dumnie uniosłam swój łeb ku górze, prezentując swoją wilczą postawę, chociaż jako wychudzone stworzenie nie miałam czym się pochwalić. W tym momencie Lili wyciągnęła miecz i zakreśliła nim koło otwierając portal do swojego rodzinnego wymiaru.
- Resztę zapraszam ze mną, mam nadzieję, że macie wystarczająco sił, by nie dać się zabić. - Zachichotała.
Trochę nam zajęło ustalenie składów, ale ostatecznie prezentowały się one następująco: ja i Yalc oraz Lili, Keade i Karis. Życzyliśmy sobie wzajemnie udanych łowów, a gdy dziewczyny zniknęły w portalu, poprowadziłam swojego towarzyszka pod domek Duke'a, aby mógł złapać jego trop. Naszą winą było to, że utracił swoje zapasy. Byłyśmy mu winne naszego wsparcia. Gdy tylko Yalc załapał trop, zaczął pędzić przed siebie, a mi nie pozostało nic innego jak ruszyć za nim.

***
Od dobrych paru chwil brnęliśmy przed siebie. Byłam zdumiona, że Duke zdołał odejść tak daleko, podczas gdy się grupowaliśmy, ale równie mocno dziwiło mnie to, że pozwoliłam się prowadzić wilczurowi, od którego poznania nie minęło nawet pół dnia. Wkraczaliśmy na teren, który wciąż w moim mniemaniu był pod władzą Roota, mimo że jego nie ma już od wielu dni. Było tam nieco cieplej niż w pozostałych, znanych mi, częściach wyspy. Poczułam trochę bardziej podmokły teren pod łapami, a wraz z tym odczuciem wracały wspomnienia.
- Chyba jesteśmy blisko? - Chciałam stwierdzić, choć brzmiało to bardziej na pytanie.
Podbiegliśmy jeszcze kawałek naprzód, ale zwolniłam widząc przed sobą kilka postaci. Nieśmiało się przywitałam, chociaż wydawało mi się to złym pomysłem.
- Kim jesteś? - Rzekł rosły mężczyzna, dostrzegając mnie.
- Schowaj ten nóż. - Yalc zareagował jako pierwszy.
Stałam w miejscu, niewzruszona widokiem ostrza.
- Spokojnie, my tylko szukamy znajomego.
Przyglądając nam się uważnie, mężczyzna odsunął się o kilka kroków. Natomiast ja wychyliłam nieco łeb, zerkając zza niego. Ciężko było przegapić dwumetrowego lisa, więc zaraz do niego doskoczyłam. Przywitałam go radośnie, lecz moja mina nieco zrzedła, gdy na jego łapach dostrzegłam nieprzytomną, rudowłosą dziewczynę.
- Jak rodzinnie. - Odezwał się mężczyzna za mną, chowając sztylet, a na jego twarzy malował się niepokojący uśmiech. - Powtórzę pytanie... Kim do cholery jesteście?
- Watahą? - Wypowiedziałam to dość niepewnie, zerkając na Yalca, który oficjalnie nie dołączył jeszcze do nas i nie byłam pewna czy tego chce, lecz nie miałam ochoty tłumaczyć się przed nieznajomym wilczurem, dlaczego podążam z obcym basiorem taki kawał drogi od swoich terenów. Następnie zwróciłam się do Duke'a. - Co tu się wydarzyło?
- Spadła z drzewa.. - Odparł cicho.
Uśmiechnęłam się, widząc, że Yalcowi spodobało się potraktowanie go, jak jednego z nich, ale ten równie szybko zbladł, gdy zobaczyłam w jakim stanie znajdowała się dziewczyna. Jej rany nie wyglądały jak tylko po upadku.
- Wyjdzie z tego, leki które na nią zmarnowałem powinny być wystarczająco mocne. - Nieznajomy chłodno skwitował sytuację i sięgnął po dziennik. - Watahą powiadasz... - Po chwili dodał w zamyśleniu.
Nie ufałam mu ani trochę. Gdy dziewczyna zaczęła się krztusić krwią, wzięłam to jako potwierdzenie, że nie powinnam tego nawet rozważać. Być może on był winny tego, w jakim była stanie. Spojrzałam na zgromadzonych, jakby szukając odpowiedzi czy powinnam spróbować jej pomóc.
- Pewnie, pomóż jej, zobaczymy kto się pierwszy przekręci. Ona przez utratę krwi czy ty z wycieńczenia.
Mężczyzna usiadł, opierając się o drzewo. Potraktowałam to jak swego rodzaju wyzwanie. Wiedziałam, że sporo ryzykuję, ale nie chciałam się już wycofać. Kiwnęłam nieco łeb i przyłożyłam łapę do podłoża. Nie miałam większego problemu zebraniem na nią odrobinę wody. Następnie nieśmiało przyłożyłam łapę z wodą do ciała dziewczyny i przymknęłam oczy. Wyobrażałam sobie ciemność i małe, księżycowe jeziorko, starając się pobudzić dawno nie używane zdolności. Nie wiedziałam czy w jakikolwiek sposób pomagam, do momentu, aż usłyszałam gwałtowny wdech. Wycofałam łapkę, a woda spadła na ziemię, rozchlapując się. Cieszyłam się, że udało mi się wcześniej posilić. W przeciwnym wypadku, pewnie leżałabym już na ziemi. Dziewczyna cicho mamrotała coś pod nosem.
- Nieźle... Mimo że nie jesteś w pełni sił jesteś w stanie kogoś uratować... - Zaczął swoją wypowiedź podszytą ewidentną ironią bardziej niż rzeczywistym podziwem. - Pytanie tylko ile jesteś w stanie dla innych poświęcić... - Nieznajomy zbliżył się w naszą stronę.
Duke odłożył rudowłosą i zawarczał na niego, osłaniając nas. Sama odwróciłam się w jego stronę z wyraźną nieufnością, osłaniając dziewczynę.
- Nie muszę chyba odpowiadać ci na to pytanie.
- Nie, sam znajdę odpowiedź. - Uśmiechną się lekko, po czym spojrzał na Duke'a. - Widziałem gorsze i straszniejsze rzeczy.
W jego oczach zabłysło zielone światło. Przerośnięty lis stał jednak dzielnie przed nami. Powarkiwałam na przeciwnika, chociaż czułam się bezradnie w sytuacji, gdzie nie mogłam przesadzać z użyciem mocy.
- Coś czuję że będę miał z tą waszą ,,watahą" wiele zabawy. - Odsuną się nie spuszczając z nas oczu.
- Oh, doprawdy? Miło słyszeć.. - Odparłam z przekąsem.
Nieco okryłam dziewczynę swoim ogonem, który, jak to mawia Lilu - to taki drugi, bardziej puchaty Jessik. Miałam nadzieję, że da trochę ciepła jej, zapewne, wycieńczonemu ciału.
- Nie długo sami się przekonacie...- Przyglądał się nam uważnie. - Szybciej niż myślicie.
- Nie mogę się doczekać.. - Odparłam, choć tak naprawdę było wręcz przeciwnie.
Martwiłam się o swoich towarzyszy, a mężczyzna nie budził we mnie pozytywnych myśli już po chwili od pierwszego kontaktu z nim. Mógł  z łatwością wyczytać sprzeczną niechęć w moim głosie. Zdecydowanie uwielbiałam grać przesadną pewność siebie. Miałam nadzieję, że moja bezmyślna odpowiedź nie sprowadzi na nas więcej kłopotów. W pewnym momencie dziewczyna podniosła się do siadu, zanosząc się okropnym kaszlem. Uniosłam tylko nieco ogon, uwagę poświęcając bardziej mężczyźnie.
- Trochę patowa sytuacja nieprawdaż? - Rzekł trzymając rękojeść miecza. - Ranna dziewczyna, druga osłabiona...- Wraz z dobyciem ostrza metaliczny dźwięk rozniósł się po całej okolicy - ... I przerośnięty lis, zaprawdę... Nie macie szczęścia. - Uśmiechnął się lekko.
Rozglądałam się po okolicy, szukając wyjścia z tej niewygodnej sytuacji. Po uleczeniu dziewczyny byłam na tyle osłabiona, że nie mogła nawet przywołać swojego chowańca. "Cóż..", zaczęłam, mając się już odezwać, jednak zostałam zaskoczona, kiedy z pod mojego ogona wyskoczył czarny wilk o szmaragdowych oczach, który rzucił się na naszego przeciwnika.
- Mogłabyś okazać odrobinę wdzięczności, w końcu uratowałem ci życie! - Wypowiadając ostatnie słowo uderzył wilczyce między żebra zaciśniętą pięścią.
Wilczyca wydała z siebie jęk bólu, wgryzając się zaraz w jego rękę w odwecie. Gdy otrząsnęłam się z szoku, dołączyłam do nich z pazurami.
- A miałem was tylko delikatnie poturbować...
Po chwili mężczyzna zmienił się w równie masywnego, czarnego wilka i z łatwością zrzucił nas. Przeturlałam się kawałek w obok.
- Jeszcze możemy rozejść się w swoje strony.. - Kłapnęłam na niego zębami.
Podniósł pysk w naszą stronę stronę, otwierając swe oczy.
- Ani myślę. - Odparł niezbyt przyjaźnie.
Zaczął krążyć wokół nas, a z jego łap buchał ogień. Obserwowałam go w gotowości, aby w razie czego interweniować. Z zadowoleniem dostrzegłam, jak wadera nie poddaje się i zatapia kły w jego krtani.  Niestety wilczur wyrwał się z jej uścisku szczęk, następnie uderzając ją w pysk, łapą pokrytą ogniem, parząc okolice jej oka, a gdy tak się odsunęła, łatwo powalił ją na ziemię. Zareagowałam od razu, rzucając się na jego grzbiet i wbijając w niego pazury. Wtedy dziwnie zaszumiało mi w głowie, a wilkołak, zamiast wyrządzić mi większą krzywdę, strącił mnie tylko z siebie tak, że oszołomiona przeturlałam się pod pobliskie drzewo. Ospale się podniosłam i podeszłam do Duke'a, który klęczał na ziemi, przywołując pnącze, powoli oplatające ciało czarnego wilka. Po moim ogonie przeszedł lekki dreszcz. Po chwili dostrzegłam oddalającą się postać kobiety, ale nie miałam ochoty za nią podążać. Nie w tamtym momencie. Spojrzałam na czarną waderę z wdzięcznością, kiedy tamta zajmowała się nieprzytomnym lisem.
- Chyba.. powinniśmy już stąd iść.. - Stwierdziłam.
Całe to miejsce i natłok wspomnień z nim związany zaczynał mnie już lekko przytłaczać.
- Cholerny świat. - Usłyszałam za sobą wilkołaka, który próbował się podnieść.
Czarna wadera spojrzała na niego, a ja powiodłam za nią wzrokiem. Duke'owi w tym momencie zaczynała na szczęście wracać przytomność. Nie rozumiał co się stało, ospale sięgnął po nóż, który upuścił w między czasie. Ja natomiast stanęłam przed nim, spoglądając na oba wilki.
- Dobra, dosyć...- Usłyszałam pomruk basiora.
Chwilę później buchnął ogień, który spalił pozostałe, trzymające go pnącza. Spojrzałam w oczy wadery, która na niego warczała. Wiedziałam, że powinniśmy uciekać, lecz nie umiałam zostawić nieznajomej samej.
- Idź przodem Duke.. - Szepnęłam, czekając na reakcje wadery.
Wtem Duke złapał nas obie za karki i zaczął uciekać. Byłam nieco zaskoczona, poniekąd miałam wrażenie, że moja lycańska duma cierpi, ale nie narzekałam też zbytnio. Zawsze to jakieś wyjście z sytuacji.
- Przepraszam.. - Powtarzał Duke, bliski płaczu.

***
Będąc na miejscu, Duke przewrócił się, ale starał się trzymać nas tak, aby nie wyrządzić nam krzywdy. Był cały roztrzęsiony, a ja starałam się go uspokoić. Powinien być z siebie dumny, prawdopodobnie uratował nam życie. Gdy pocieszałam lisa, obca wilczyca zdążyła się wyrwać i uciec w swoim kierunku. Po chwili podążyłam za nią..




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz