wtorek, 10 sierpnia 2021

Intruzi

*Jessika*

Z zaskoczeniem spojrzałam na oczy wadery przede mną. Widziałam w nich tylko cień szmaragdowej barwy, która jeszcze na pierwszy rzut oka zdawała mi się wyraźniejsza. W tamtym momencie były bardziej.. zamglone, niewyraźne. Długie lata nie wiedziałam takiego stanu u lycana i skąd mogłam przypuszczać, że to będzie dzień, w którym to się zdarzy? Nie widziałam nawet sensu w przetrzepywaniu swoich sakiewek. Nie nosiłam ziół na takie przypadki. Zdawałam sobie sprawę, że rozmowa z waderą, która znajduje się w takim stanie jest bezcelowa.. chyba, że twym celem jest samobójstwo. Zrobiłam kilka kroków w tył, czując na sobie uważne spojrzenie wadery aż pojawił się przy mnie Yalc.
- Co tu się dzieje? - Zapytał z wyraźnym zaciekawieniem.
- Wszystko ci wyjaśnię. - Zapewniłam półgłosem. - Ale na razie... Nic tu po nas..
Mówić to, odwróciłam się z nadzieją, że czarna wilczyca nie będzie zamierzała dopaść nas za wszelką cenę, kiedy jej nie zagrażamy. Nie czułam się fair zostawiając ją po tym wszystkim, ale w duchu obiecywałam sobie, że jeszcze kiedyś ją odnajdę.
- Odbiło jej? - Odezwał się po chwili i cofnął trochę.
Ledwo widocznie wzdrygnęłam się słysząc jego pytanie i ukradkiem spojrzałam na waderę. Oceniałam jej kondycję na naprawdę dobrą i wątpiłam, że nie słyszała nas. Nie miałam zamiaru jej rozjuszyć. Nie potrzebowaliśmy kolejnej walki. A poza tym wadera mogła być dobrą sojuszniczką. Pokręciłam łbem i puściłam się biegiem z powrotem pod dom Duke'a. Postanowiłam obejrzeć się za siebie dopiero, gdy pod łapami poczułam kamienie z ścieżki. Z ulgą stwierdziłam, że nikt za nami nie podążył.
- Nie powiedziałabym wprost, że jej odbiło.. - Odpowiedziałam dopiero teraz.
Przed oczami wciąż miała jej spojrzenie.
- W takim razie co?
- Nie wiem, wygląda, jakby źle znosiła przemiany, ale stwierdzenie "odbiło jej", mi nie pasuje.. Gdy była człowiekiem wydawała się w porządku.. - Nieco zaczęłam krążyć w miejscu, rozmyślając o ostatnich wydarzeniach. - Albo to tamta kobieta..?
Nagle przypomniała mi się jakaś postać, która przemknęła mi przed oczami, gdy byliśmy w dżungli. Niewiele pamiętałam z zaistniałej sytuacji, poza faktem, że zrobiło się chwilę.. dziwnie. Jakby pojawienie się jej zmieniło coś w otoczeniu.
Yalc długo milczał, widocznie skoncentrowany.
- Urok? - Rzekł nagle.
- Urok? - Powtórzyłam za nim.
Zatrzymałam się nagle, analizując taką możliwość.
- Hm, jest to prawdopodobne.. Ale.. Jak? Widziałam ją dosłownie na moment, jeśli zrobiła coś z otoczeniem, czemu tylko podziałało to na nią?
Nic z tego nie rozumiałam.
- Nie mam pojęcia. - Przeszedł kilka kroków w kółko myśląc.
- Lili jest bardziej obeznana z zaklęciami, ale nie znajdziemy jej teraz. Ale.. możemy poszukać coś w moich książkach. - Zaproponowałam. 
Dopiero po chwili od wypowiedzenia swoich słów, zaczęłam je analizować. Nienawidziłam wpuszczać nieznajomych do mojego kąta. Cenię swoją prywatność oraz bezpieczeństwo wszystkich pamiątek. Życie sentymentalistki.. Niestety potrzebowałam pomocy, a Yalc wydawał się dobrym i sprytnym wilkiem. 
- Co sądzisz? - Starałam się nawet nie pokazać skrzywienia na pysku.
- Rób jak uważasz. - Odpowiedział, uważnie mi się przypatrując.
Czy moje aktorstwo było tak bardzo nie udane? Zignorowałam jego reakcję.
- Zatem postanowione, idziemy.
Doskoczyłam jeszcze do drzwi domku, uderzając o nie łapą. Kolejna obca osoba.. ale mogła pomóc nam później w polowaniu. Musimy tym też się zająć. Odskoczyłam nieco w tył, gdy dwu metrowy lis pojawił się w wejściu. 
- Chcesz pójść z nami? - Mówiąc to wskazałam pyskiem w kierunku Yalca, który stał trochę bardziej z tyłu. -  Pójdziemy na to polowanie w końcu, tylko musimy sprawdzić coś jeszcze u mnie.
- Dobrze. - Cicho odpowiedział.
Po tonie jego głosu miałam wrażenie, że coś jest nie w porządku, ale całe swoje skupienie poświęciłam obecnej misji. Tym razem MUSIAŁO nam się udać wypełnić cel. Prawie skutecznie odpędziłam od siebie nadopiekuńczość i od razu po usłyszeniu odpowiedzi, skinęłam na Yalca i powędrowałam w kierunku Wilczego Wzgórza.
Zbliżając się do już do podnóży wzgórza, wraz z wiatrem dotarły do mnie zapachy, jeden nieco znajomy, chociaż nie umiała go jeszcze określić. Warknęłam cicho, uświadamiając sobie, że na terenie watahy, mógł osiedlić się ktoś obcy.
Yalca zatrzymał się i zaczął węszyć.
- Ten wilkołak... - Mruknął do siebie.
Nieco zaciągnęłam bardziej powietrze, słysząc pomruk towarzysza. Chciałam dobrze zapamiętać ten zapach. Miałam wrażenie, że jeszcze nie raz mi się przyda.
- Jak tylko tknął coś należącego do mnie... - Nie dokończyłam, rzucając się do biegu.
Docierając na szczyt, powęszyłam jeszcze trochę. Zapach nie był świeży. Zaczęłam przechadzać się, obserwując kilka niewyraźnych śladów. Nie długo zajęło mi odkrycie ogniska. Zatrzymałam się nad nim i trąciła łapą pozostałości, czując pod spodem jeszcze trochę żaru. Znów zaczęłam się rozglądać, szukając innych śladów. 
- Świeże jeszcze byli tu niedawno. - Rzekł Yalc, podchodząc do mnie.
Zrobiłam kilka kroków w przód. Wiedziałam, że jest gdzieś w pobliżu, ale gonienie za pomstą w moim obecnym stanie byłoby misją samobójczą. Całkiem porzuciłam ten pomysł, gdy kątem oka dostrzegałam kuśtykającego Duke'a. Poczułam się trochę temu winna, gdy uświadomiłam sobie, że zostawiłam go z tyłu.
- Wybacz.. Co się stało? - Nie ukryłam również skruchy w swoim głosie.
- Nic. Przewróciłem się. 
- Przewróciłeś? - Nieszczególnie w to wierzyłam. - Mogę spróbować pomóc, tylko musimy dostać się do książek i ziół.
Wtedy usłyszałam wołanie Yalca.
- Jess, uważaj! Krzaki! - Wydusił z siebie.
Było za późno. Nie zdążyłam nawet zareagować, kiedy czarna wilczyca rzuciła się na mnie. Pisnęłam zaskoczona, przetaczając się z nią kawałek w śniegu. Spojrzała groźne na moich towarzyszy, dając im wyraźny znak, że jeśli się zbliżą to będzie po mnie. Próbowałam się wyrwać, jednak wciąż byłam za słaba, więc tylko na nią powarkiwałam. Następnie wróciła się wzrokiem do mnie, nagle łagodniejąc. Uważnie jej się przyglądałam, starając się zrozumieć jej zachowanie. Kiedy chciałam się odezwać, Yalc zaczął na nią powarkiwać, a wadera nagle zeskoczyła ze mnie i zniknęła. Przewróciłam się na brzuch, szukając jej wzrokiem. Nigdzie jej nie było po niej śladu, jakby się rozmyła.
- Nie zrobię ci nic.. - Odezwałam się licząc, że jest w pobliżu. - Tylko nie atakuj.
Tym razem wszystkie mięśnie i zmysły miałam w gotowości. Zdawało mi się, że słyszę coś w rodzaju łkania, więc szybko odwróciłam łeb w jego kierunku. Lecz nic nie widziałam poza cieniem. Wtem poczułam przyjemne, choć nieco i szczypiące mrowienie na łapie. Zaskoczona spojrzałam na nią, gdzie wcześniej w całym zamieszeniu nawet nie zauważyłam, że zostałam draśnięta. Wstałam i zdecydowałam się podejść nieco bliżej cienia zaciekawiona tym zjawiskiem. Zrobiłam ledwo pół roku, kiedy dotarł do mnie nagły krzyk basiora.
- Słabo się ukrywasz, wiesz?!
Nieco się poderwałam i warknęłam, gdy na linii mojego wzroku, znalazł się nietypowy lis. Leżał na ziemi, wystraszony naszą reakcją.
- Uhhh.... Cześć..? - Wydusił z siebie niepewnie.
- Co tu robisz? - Spytałam niezbyt przyjemnie.
Poczułam obok siebie czyjąś obecność, ale swoją uwagę skupiałam bardziej na przybyszu. Z jakiegoś powodu wiedziałam, że to nikt, kto były zagrożeniem. Natomiast nie zadowalał mnie fakt, że kolejna osoba narusza nasz teren.
- Umm... Tak sobie tu spacerowałem, a tu nagle widzę was, więc myślę sobie że zobaczę... - Wstał. - Co robicie...
To był jego błąd, który nieco bardziej mnie rozjuszył. Powinien był zostać na ziemi.
- Świetnie się bawimy.. Grałeś kiedyś w berka gryzionego? - Nieco kłapnęłam zębami w jego stronę.
Po raz kolejny coś odciągało ją od mnie głównego zadania i ani trochę mi się to nie podobało. Jak tak dalej pójdzie, nigdy nie zdobędziemy tych zapasów, pomyślałam, a zima z każdą chwilą może być tylko bardziej uciążliwa. Myślami również powędrowałam w stronę swojej przyjaciółki, Lili, czy ona również napotykała takie problemy z Alią i Karis?
- Heh... To miło słyszeć że się dobrze bawicie i w ogóle... Więc... Może nie będę wam przeszkadzał... - Powolnym krokiem wstecz odchodził od nas.
Równym tempem z nim zaczęłam się nieco zbliżać do niego. Dawno nie odczuwałam chęci straszenia kogoś. Najpewniej rzuciłabym się na niego, bawiąc się w kotka i myszkę, gdyby ktoś nie złapał mnie za ogon. Czarna wadera.
- Hm? - Odwróciła się do niej.
Żądza strachu mnie opuściła i starałam wyczytać się jak najwięcej z jej spojrzenia. Gdy przewróciła oczami i zwróciła łeb w innym kierunku, powiodłam za jej spojrzeniem. Dostrzegłam wtedy, że wraz z zaginięciem tamtego osobnika, zginął także i Duke. Nieco powęszyłam, łapiąc jego trop.
- Yalc, zawołaj mnie, gdyby ktoś się tu znowu zbliżył.. albo odpraw go..  - Rzekłam i ruszyłam za tropem lisa.
Basior skinął łbem w moją stronę. Wadera jednak szybko zastąpiła mi drogę.
-  Co jest? - Spojrzałam na nią zmieszana.
Po usilnych próbach, z jej gardła wydobyło się tylko szczeknięcie. Z przerażeniem sięgnęłam po najbliższy patyk i zaczęła ryć nim w ziemi - "Weź go ze sobą".
- Kogo? - Byłam nieco zdezorientowania, starając się zrozumieć wilczycę.
Powiodłam za jej spojrzeniem, które było utkwione w Yalcu.
- Poradzę sobie. Idźcie po Duka! - Krzyknął do naszej dwójki, zauważając, że obie się w niego wpatrujemy.
Czarna wadera pokręciła łbem i pobiegła do volfa. Biło od niej zdenerwowanie, lecz nie umiałam powiedzieć czego tak właściwie się bała. Przecież nie przerośniętego lisa, któremu właśnie napędziliśmy strachu. Spróbowała popchnąć Yalca w moim kierunku, lecz on ani drgnął.
- Poradzę sobie. - Powtórzył z jeszcze większą pewnością siebie.
- No tak, kto by się ich tu spodziewał. - Dobiegł do mnie cichy pomruk.
Chłopak oparł się o jedno z drzew obserwując okolice, uśmiechnął się delikatnie dostrzegając znajome mu postacie. Wziął łyk trunku ze swej wysłużonej już piersiówki, po czym schował ją delikatnie do kieszeni. Wadera odsunęła się zrezygnowana od Yalca, a następnie wraz z pojawieniem się głosu umknęła w cień. 
- Pokaż się! - Basior warknął, rozglądając się po okolicy.
Stanęłam zaraz obok. W pewnej chwili Yalc zaczął uważniej przyglądać się rozgałęzieniu jednego z drzew.
- Tylko się na niego nie rzucaj bez potrzeby.. - Ostrzegłam go na wszelki wypadek.
Następnie starałam się podążyć za jego spojrzeniem. Coś od czasu do czasu tam pobłyskiwało przez pewien moment.. Jakby do momentu, kiedy postać zorientowała się, że patrzymy na nią i postanowiła zostawić swoją zabawkę.
- No dobra. - Głos się ponowił.
Później od drzewa odszedł mężczyzna. Dokładnie ten, którego poprzednio zostawiliśmy w dżungli. Już nie dziwiłam się reakcji wadery i byłam wręcz pewna, że musiał być jej oprawcą, a nie wybawicielem, za którego chciał się podawać. Bez pośpiechu wyciągnął łuk, na którego cięciwie znalazła się strzała ze stalowym grotem.
- Mnie szukasz? - Rzekł w stronę Yalca, stając nam naprzeciw.
- Nie szukam, bo znalazłem. - Odpowiedział spokojnie. - Po co ci ten łuk? 
Cały czas wpatrywał się w wilkołaka, jakby chciał być gotów do obrony jednego z nas.
- Nie wiem, zastanówmy się... Hmmm... Może ci nie ufam? Tak, na przykład. - Rzekł, grot strzały kierując do ziemi. - Dobra, moja kolej. Po cholerę mnie szukasz?
- Nie sądzisz, że za bardzo rozgaszczasz się na naszym terytorium? - Postanowiłam się wtrącić w ich wymianę zdań.
Mierzyłam obcego wzrokiem i nie miałam nawet zamiaru kryć się z własną nieufnością oraz niechęcią. Po co miałabym to robić? Znajdowałam się na własnym terenie i równie dobrze mogłam blefować. Przecież nie wiedział o naszym stadzie. Jakby dodając wsparcia obcej watasze, wadera wyłoniła się z cienia i stanęła obok nas. Westchnęła przy tym.
- A może wasze terytorium nic dla mnie nie znaczy? - Odpowiedział z przekąsem. - Jestem tam gdzie chce być i nikt mi tego nie zabroni. - Dodał, zakładając łuk na plecy.
- Mnie niestety to obchodzi. Nie lubię intruzów.. - Warknęłam. - Ruszałeś coś stąd poza drewnem na opał? 
Skierowałam swój wzrok na wygasłe ognisko, dając mężczyźnie do zrozumienia, że coś takiego nie mogło umknąć naszej uwadze. Yalc trochę zmieszany rozglądał się raz po otaczających go waderach, a raz po obcym.
- A czy naprawdę musimy ze sobą walczyć? Czy już nie wystarczy nam ilość zagrożeń i dokładamy sobie nowe? - Zapytał starając nakłonić nas do pokojowego rozwiązania.
Basior był w tym momencie głównym głosem rozsądku. Nie mogłam nie przyznać mu racji, gdyż każdy, nieważne czy wilkokrwisty, czy też nie, powinien sobie pomagać w czas głodu. Lecz stado było dla mnie najważniejsze, a lycanowi przede mną, który najwyraźniej nie szanował nawet drobnych wataszych praw pod żadnym pozorem nie byłam w stanie w pełni obdarzyć go zaufaniem. Chociaż chciałam wesprzeć towarzysza w pokojowej ścieżce.
- Nie walczę z nim. Obecnie chce być pewna, że moja własność nie została naruszona. - Odparłam spokojnie, nie spuszczając wzroku z wilkołaka.
- Po drodze zapewne spaliłem parę pomniejszych drzew jeśli to ma jakieś znaczenie. - Odpowiedział, po czym zaczął sprawiać wrażenie zamyślonego.
/w końcu nigdy nie zastanawiał się ile miejsc które odwiedziły zmieniły się w popiół/
- Coś się dzieje? - Usłyszałam nad uchem szept.
Już po samym znajomym zapachu, który mnie otulił poznałam, że moja wspaniała beta wróciła z łowów. Wraz z jej przybiciem obca wadera ponownie ukryła się w cieniu, jakby obawiała się każdej nieznajomej osoby. Nieco zamachałam ogonem na obecność przyjaciółki, lecz nie miałam zamiaru spuszczać wzroku z intruza. Na wszelki wypadek, choć wiedziałam, że przecież nie zabije wszystkich po jednym moim mrugnięciu. 
- Długo by opowiadać.. - Szepnęłam, po czym zwróciła się do wilkołaka. - Mam nadzieję, że tylko drzewa.
Moje spojrzenie stwardniało, świadcząc o wadze jaką przywiązuje do tych terenów.
- A co jeśli nie? - Odpowiedział posyłając przeszywające spojrzenie w moim kierunku. - Co wtedy? - Uśmiechnął się delikatnie, obserwując wszystkich zebranych
Yalc spojrzał jeszcze raz po nas i oddalił nieco w tył w stronę gąszczu, który w porze nagich drzew był raczej ubogi. W powietrzu czuć było wrogość i przelewającą się niemo krew, kiedy spotykałam się spojrzeniem z lycanem. Kiedy mierzyłam wzrokiem obcego, Lili wyszła dwa kroki przede mnie, jak to miała w zwyczaju. Musiała być zmieszana całą tą sytuacją i starała się dojść do tego, co się wydarzyło, kiedy ona była na polowaniu.
- Co powiesz na podzielenie losu tego, co popsułeś? - Uśmiechnęła się niewinnie, składając tą jakże uroczą propozycję.
- Jeśli tknąłeś chociaż jedną moją książkę albo zobaczę, że Aerin stracił choćby jedną łuskę.. - Nie dokończyłam swojej wypowiedzi, bo z gardła wydobyło mi się donośne warknięcie.
- To co mi zrobisz? - Prowokował mnie dalej. - Przy ostatniej naszej potyczce ledwo sobie poradziłaś, a udało ci się to tylko dlatego że postanowiłem cię oszczędzić... Nie zawsze będziesz miała takie szczęście, więc lepiej obie zastanówcie się komu grozicie. - 
Żeby dosadniej pokazać, gdzie ma zagrożenie ze strony z ich strony i na ile obchodzi go ich zdanie, rozsiadł się na starym pniu, by po chwili wyciągnąć własnoręcznie wykonaną, drewnianą fajkę. Nim zdążyłam choćby warknąć, Lili postanowiła przejąć pałeczkę, oglądając się na mnie w sposób mówiący, że sama chce się tym zająć. Cofnęłam się w tył będąc w gotowości do wtrącenia się, gdyby sprawy przyjęły niebezpieczny obrót. Wiedziałam, że przyjaciółka chce jak najlepiej dla mnie i stada, ale nie chciałam zostawić jej samej. I czułam, że ona sama jest w stanie wyczytać to już po mojej postawie.
- Nie wiem kim jesteś ani jak wyglądasz, ale atakowanie wygłodzonej wadery jest całkiem nietaktowne, nie sądzisz? Poniekąd mogłabym uznać, że jesteś tchórzem.
- Jakby to miało jakiekolwiek znaczenie. - Zaczął upychać fajkę tytoniem. - Ale faktycznie, jestem tchórzem... Mogłem zabić was na miejscu, bez zbędnych rozmów.
- Cóż, dla mnie swoje znaczenie to ma. No ale jakże uroczo, że mogą żyć, wielkie dzięki twemu tchórzostwu. - Mruknęła bez ani krzty szczęścia w głosie, choć w duchu realnie je czuła. - Jednak wolałabym, byś sobie psuł w dżungli, poza naszymi terenami, jeśli można.
- Nie, nie można. - Kółko szarego dymu powędrowało w kierunku fioletowej wadery. - Zostaje tu czy wam się to podoba czy nie. Zaspokoję swoją ciekawość, zbadam te okolice, zabawię się trochę,  może pozbędę się którejś z was... - Wymieniał to spokojnie, jakby nie było to nic niezwykłego. - A potem spale to wszystko do jałowej ziemi, a wy nic z tym nie możecie zrobić...
Chcąc nie chcąc wydałam z siebie cichy warkot, mając przed oczami wizję, której chciałby lycan. Mężczyzna wdrygnął się nagle, jakby zobaczył coś czego nie chciał. Grymas nie trwał długo, lecz po nim można było zauważyć iskrę niepokoju w jego oczach.
- Heh... Jeśli myślisz, że Ci na to pozwolimy, to jesteś w dużym błędzie.
Lili zmieniła formę na ludzką. Szybko sięgnęła po łuk i wystrzeliła w jego stronę, tuż obok głowy. Strzała w locie się podpaliła, lecz trafiając w drzewo zgasła.
- Należę do tej watahy i czy Ci się to podoba, czy nie, nie pozwolę, byś zniszczył to co do niej należy. Możesz się rozglądać, ale zapłacisz nawet i życiem za to, cokolwiek zniszczysz.
Oczy bruneta rozszszerzyły się w momencie, kiedy dostrzegł przelatujacą strzałę przy, która o mały włos nie przygwoździła go do drzewa poprzez czaszkę.
- Niezła sztuczka, naprawdę... - Wstał chowając fajkę. - Jeszcze się nie przedstawiłem, a chyba dobrze jest znać imię swojego przyszłego oprawcy, jestem Fingelion. - Rzekł uśmiechając się.
W odpowiedzi Lili złapała za skrawek zielonej, poszarpanej i podziurawionej peleryny, kłaniając się lekko. 
- Lili, nie jest to najmilsze spotkanie jakie miałam. -  Odpowiedziała poprawiając broń w dłoni.
- Domyślam się, w końcu nie mam zbyt szlachetnych zamiarów, ale taka moja rola... Niestety... 
Z jakiegoś powodu mężczyzna opuścił gardę, tym samym odsłaniając swoje prawdziwe emocje do tej pory zagłuszane przez mrok pochłaniający jego duszę. Wiatr potargał lekko czarne włosy bety, jednak ta zdawała się tym nie przejmować. Wpatrywała się w niego uważnie, jakby w każdej chwili mógł zaatakować. 
- Dla kogoś pracujesz?
- W teorii dla siebie, w praktyce... Trudno powiedzieć. - Odparł zupełnie szczerze. - Uznajmy, że dla nikogo bądź niczego dobrego. - Dodał po chwili zastanowienia.
- Mhm.. - Zastanowiła się chwilę. Westchnęła. - Jak jara Cię niszczenie innym życia, to serio powinnam Cię wykurzyć na drugą stronę wyspy
- Jak już mówiłem, powodzenia z tym. Nie jestem pierwszym lepszym przybłędą, to też bez przygotowania może być ci ciężko. - Stwierdził, powoli podchodząc do niej.
Uniosła łuk gotowa wystrzelić. Nie musiała naciągać strzały, w razie potrzeby sama by się tam pojawiła.
- A ja nie jestem byle dziewczynką, więc jeśli nie chcesz się sparzyć, radzę uważać. 
- No i widzisz, tu jest haczyk. Nie mogę, jak to ładnie określiłaś ,,się sparzyć".  - Uśmiechnął się z zadowolenia . - Ale mimo to cieszy mnie twój hart ducha, będzie o wiele przyjemniej cię złamać.
- Jak nie ogniem to inaczej, nie sądzisz? - Odparła spokojnie.
Wpatrywała się w niego zaciekawiona odrobinę rozwojem sytuacji. Mój ogon lekko drgnął na śniegu poprzez zirytowanie. Mimo wygłodzenia nie miałam zamiaru od tak odpuścić, a Lili nie chciała mnie mieszać w żadną walkę.
- Musze przyznać, nie łatwo cię przestraszyć... W takim razie musisz być kimś ważnym dla tej watahy. - Stwierdził by po chwili dodać. - Ciekawie jak by sobie poradziła bez Ciebie?
Zrobiło mi się sucho w pysku, czując swego rodzaju groźbę. Moje łapy były już w gotowości, żeby się rzucić. Lycan zaczął szukać czegoś w swej torbie, a Lili zrobiła krok do tyłu i napięła cięciwę. 
- To mój dom i moja rodzina. Nie oddam ich byle komu bez walki.
Wpatrywała się w jego ruchy niewzruszenie. Co prawda lekkie cofnięcie mogło zostać odebrane za oznakę strachu, ale nie obchodziło ją nic poza bezpieczeństwem alfy oraz całego stada. Mężczyzna napił się wody z manierki, po czym spojrzał na dziewczynę.
- Wiesz, podziwiam cię, naprawdę... Posiadasz taką siłę, taką potęgę, a mimo to utrzymujesz ją jak i siebie w okowach nadanych ci przez posiadanie ,,Przyjaciół", zaprawde ciekawe. 
Zrobił kolejny krok w jej kierunku.
- Jeden krok i strzelę, uwierz. - Dała mu kolejne ostrzeżenie. - Gdyby mi coś przeszkadzało chyba bym się tego nie trzymała, nie uważasz? 
Przy odpowiednim naciągnięciu cięciwy przez czarnowłosą można było już dostrzec strzałę. 
- Nie nabiorę się na Twoje gierki. - Dodała.
- A tak wiele mogłabyś osiągnąć, no cóż... Pozostaje mi chyba tylko jedno. 
Zrobił kolejny krok w jej kierunku. Lili nawet się nie zawahała. Zadziała jak automat i strzała szybko poszybowała w jego kierunku. Zdawać by się mogło, że on nawet nie spodziewał się, że dziewczyna spełni swoją groźbę. Nie zdążył zareagować i strzała zatopiła się w jego nodze.
- Powiedziałam chyba, że masz się nie zbliżać.
W głosie bety wciąż panował spokój.
- Aghh, dobra... - Szybkim, stanowczym ruchem wyciągnął strzałę.  - To co teraz? Mam ci oddać? Zrobił kolejny krok. I kolejna, szybka strzała poleciała w drugą nogę.
- Chcesz próbować?
Tym razem jednak lycan był nastawiony na atak z jej strony i uniknął nadlatującej strzały uskokiem w bok.
- Z wielką chęcią. - Wyciągnął swój srebrny sztylet.
- Będziesz skakać? Nóżka nie wadzi? 
To już był mój limit bezczynności. Głośniej warknęłam i skoczyłam na łapy. Sama miałam już szykować swoje lodowe sztylety, ale Lili szybkim gestem kazała jej się wycofać. Nie chciałam przeszkadzać jej w pojedynku, ale i również ryzykować, że basior wypełni swoje groźby. Moja przyjaciółka po próbie nakłonienia mnie do pozostania w tyle chwilę zastanawiała. Musiała dobrze obmyśleć sposób obrony, jednak na razie postanowiła nie zmieniać łuku. Kolejną strzałę wypuściła w stronę brzucha. Chłopak szedł dalej gdy strzała przebiła się przez skórzany napierśnik, raniąc go. Mimo to Fin zdołał podbiec na tyle blisko, aby złapać dziewczynę za rękę w której trzymała łuk, aby w następnej chwili przyłożyć jej sztylet do gardła.
- Nie... - Wydusiłam z siebie cicho.
Przerażenie szybko przerodziło się w gniew i skoczyłam w ich kierunku, lecz coś pociągnęło mnie w tył. Dalej pamiętam jedynie ciemność..
- Chyba wygrałem. - Ostatnie, co dotarło jeszcze do moich uszu.
Uśmiechnął się ,będąc pewnym swego zwycięstwa.

***

Odpowiedziała uśmiechem. Drugą ręką złapała za tą, którą trzymał sztylet, łuk odrzuciła i kopnęła go z całej siły. Już wolną rękę wykręcała w stronę jego kciuka po chwili się uwalniając. W jej dłoni pojawił się sztylet cienia, który przyłożyła i jemu. Jeden jeden

-Dobra, uznam że wygrałaś... Tym razem...- powiedział spokojnie po czym szybkim ruchem przewrócił dziewczynę na ziemię -Dwa jeden- rzekł siadając obok niej

Wzięła głebszy wdech zaskoczona. Spojrzała na niego z nieco szerszym uśmiechem. Wykręciła się tak, by go kopnąć w klatkę piersiową, przewracając, po czym sama usiadła. Dwa dwa

-To zabolało- podniósł się do siadu po czym spojrzał na dziewczynę -Remis, chyba że chcesz jeszcze raz mi dokopać- na jego twarzy pojawił się uśmiech, a on sam starał się nie myśleć o bólu w klatce piersiowej

Zaśmiała się cicho i sięgnęła po łuk, by go założyć, sztylet sam zniknął. To Ty chciałeś mieć drugi punkt, a ja nie mam zamiaru przegrać z przybłędą

-Tak, przybłędą...- spojrzał w niebo rozmyślając by po chwili dodać -Nie wiem czemu taki jestem... w sensie że ,, zły"... Po prostu, nie wiem...- położył się na trawie stale spoglądając w niebo

Przyglądała mu się z zaciekawieniem. Ten człowiek przed chwilą przystawiał jej ostrze do gardła. Cóż, zawsze możesz to zmienić i nie palić pół wyspy, przynajmniej nie moje pół, byłoby doprawdy miło

-Dzieki że oddajesz mi drugą połowę- zaśmiał się -Bardzo miło z twojej strony. -Chce tylko powiedzieć że to nie do końca jest mój wybór... okay? Ciężko to opisać... Ale cóż, nie ważne...- zaczął rozmyślać -Dzięki że mnie nie zabiłaś gdy miałaś okazję...- uśmiechnął się spoglądając w jej kierunku by po chwili znów spojrzeć w niebo

Cóż.. Każdy dba o to co swoje.. Wzruszyła ramionami. Czemu niby nie Twój wybór? Co się niby stanie, jak będziesz grzecznym chłopcem nie próbującym wszystkich wyzabijać? Noo i sam mogłeś mnie zabić, więc nie masz za co, heh..

-Wiesz, swego czasu dużo podróżowałem... Byłem w miejscach w których raczej nie powinienem być... Uznajmy po prostu że spędzanie czasu z mrocznymi siłami pozostawia swoje piętno. W moim przypadku jest to posługiwanie się ogniem i potrzeba niszczenia wszystkiego co żyje...- -Już dawno nikomu tego nie mówiłem, możesz więc czuć się zaszczycona... Czy coś w tym rodzaju...

Woo, dzięęki Uśmiechnęła się lekko. Hm.. Skoro chcesz palić, to złap i usmażysz nam obiad, zamiast nasze futra, to by było miłe. Mogę Ci podać nawet numer domku takiego jednego wrednego pana w wiosce.. Zaśmiała się
9 lutego 2020

-Na razie mogę się z tobą podzielić jabłkiem, jeśli chcesz... To jedyne co aktualnie mam- rzekł wyciągając z torby dwa jabłka

Wyciągnęła dłoń po jabłko. Jak nie jest zatrute, to mogę przyjąć, nie widzi mi się zabawa w Śnieżkę

-Nie, nie jest... Zaręczam ci.- chłopak poczuł się dość nietypowo, pierwszy raz od dłuższego czasu nie wiedział co ma powiedzieć bądź zrobić. -To..eee... może...pójdę po jakieś drewno na ognisko- odłożył swój miecz i łuk zabierając ze sobą jedynie sztylet

Uśmiechnęła się. Ognisko? Zamierzasz przy mnie podpalić mi dom? Zaśmiała się i położyła na ziemi.

Po chwili wrócił z kupką gałęzi, którą ułożył metr od dziewczyny -Przynajmniej będzie ciepło- po chwili zmienił się w wielkiego czarnego wilka, położył łapę na stercie patyków, na której zatańczył radosny płomień.

Przynajmniej tak Spojrzała na wilka nieco zaciekawiona, jednak postanowiła skupić wzrok na płomieniu. Należałeś do watahy?

-Nie wiem, straciłem pamięć dawno temu, nie pamiętam żebym do jakiejś należał... Ale jest to wielce prawdopodobne, sam bym zapewne nie przeżył- odparł kładąc się tak aby widzieć zarówno ogień jak i dziewczynę

Przeżyłbyś, jeśli jesteś sprytny.. Coś o tym wiem. Jest kilka sposobów na odzyskanie pamięci..

-Nie wiem czy tego chcę, z tego co mi wiadomo to straciłem pamięć z własnej woli, niech lepiej tak zostanie...- rzekł powoli zasypiając -Wybacz, jestem dość zmęczony...

Powoli wstała i się rozciągnęła. Rozumiem, tylko weź nic nie zniszcz, gdy będę spać u siebie

-Nic nie obiecuję...- Uśmiechnął się -Dorbanoc Lili...

Westchnęła, jednak też się uśmiechnęła. Dobranoc Fin Poszła w stronę wejścia do swojej jaskini.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz