niedziela, 1 stycznia 2023

Wilcza Wiedźma | Finał

Gdzieś w oddali z dala od wioski spłynęła łza pełna goryczy minionych zdarzeń,  swobodnie opadając na posadzkę, wsiąkła  w głąb ziemi. Kto wie może w przyszłości z jej goryczy wyrośnie nowy korzeń silnego drzewa nadając nowe życie w tym lesie. Zaś w oddali pełni skruchy zbłąkany straceniec, liczy swe grzechy śmiejąc się w twarz swoim oprawcą. Tuż tuż obok  za murami palisady dzielna grupa śmiałków zgodnie, chce położyć swe życie na szali aby uratować jednego z swych kamratów. Natomiast kilka kroków dalej natchniony miłością młodzieniec, czyni co może by uczynić najdrobniejszy krok w stronę pojmania serca swej wybranki. Lecz żadne z tych zdarzeń nie miało być najbardziej znaczące tej doby niemal tuż za rogiem czaj się zwiastun najgorszych z możliwych przepowiedni, który spowije strachem nawet martwe wampirze serce będące wszak zazwyczaj nie wzruszone nawet najmroczniejszym czeluściami piekieł. Bowiem każdy kto zrodzony z poza łona człowieczej matki, lada moment mógł stanąć przed  obliczem najczarniejszych z potęg, która wzbudza lęk w oczach każdej istoty, mimo że  jej oblicza nie uniknie żaden śmiertelnik, które dumne imię w wielu religiach i wierzeniach miewa inne znaczenie. U ich progu bowiem stanąć miała ...


*Po rozdzieleniu się Yalca i Jessiki*

Grota chorych posiadała ciekawe, kilku poziomowe rozmieszczenie pomieszczeń. U samej góry przestrzeń była najmniejsza, głównie przeznaczona na chwilowych gości oraz niezbędne zapotrzebowanie medyka. W pierwszej reakcji z ulgą przyjęła fakt, że obecnie nie mają chorowitych w stadzie. Skalne półki podstawowych ziół i opatrunków były uporządkowane i pełne, a posłania stały jedynie otworem. Być może ktoś był tu wcześniej, aby je uzupełnić. Alfę jednak zastanowiło, gdzie w takim razie kryje się młoda alfa. Powątpiewała w to, że z skręconą kostką podjęła się wspinaczki do jaskini alf, która znajduje się na Wilczym Wzgórzu. Chociaż nie mogła odmówić Liz tego, że jeśli tylko ma taki kaprys to potrafi być niezwykle uparta. Przeszła do końca pomieszczenia, gdzie schowane pośród roślinności były niezbyt przestronne schody prowadzące do niżej położonego piętra.

- Liz? - Zapytała, kiedy znalazła się już niżej. 

Na niższym piętrze groty panowała nieludzka ciemność. Nie świadczyło to raczej o obecności kogokolwiek poszkodowanego, ale przecież kostka młodej alfy nie sprawiała wrażenia aż tak drobnego urazu. 

- Mały kurwikleszczu, nie żartuje sobie tak nawet! - Uniosła nieco głos, licząc na chichot z strony dawnej towarzyszki doli i niedoli. 

Ty też mnie nie zostawiaj, pomyślała, a uszy opadły jej smętnie po łbie. Niechcący zahaczyła łapą o leżący na posadzce świecznik, który potoczył się dalej w przód, robiąc więcej hałasu w praktycznie zamkniętej, podziemnej przestrzeni. Widząc obok złamaną w pół, woskową świecę nabierała już złych przeczuć. Przybrała postać ludzką i schyliła się po nią, żeby następnie z pomocą swojej magii zapalić ją. Kiedy się podniosła, stała centralnie przed wysmolonym napisem na ścianie "Ty masz coś mojego, a teraz ja mam coś bliskiego tobie. Może dogadamy się w końcu? ... Wilcza Wiedźmo". Dłoń jej zadrżała, omal nie pozwalając się świeczce wyślizgnąć z dłoni. Kto jest tego autorem? I dlaczego? Co ma na myśli? Musiała znaleźć więcej poszlak. Ale jej brat również potrzebował teraz pomocy, Yalc w każdej chwili mógł znaleźć się w ustalonym miejscu z informacjami.  Oparła się o ścianę, z której napis wymownie kuł jej oczy, zadając również rany prosto w serce i z frustracją wplątała dłoń w włosy o mało ich sobie nie rwąc.


*Chwilę przed uratowaniem Setlliusa*

Jasne, letnie promienie słońca powoli chyliły się ku zachodowi, malując otoczenie w pomarańczowo-różowy pejzaż oraz dzieląc się coraz mniejszym ciepłem z wszelkimi istotami, poruszającymi się jeszcze po wyspie o tej porze. Blondwłosa kobieta z pewnością zachwycałaby się z wolna nastającym zmrokiem, który otuliłby ją w gęstwinie drzew jak najlepszy kochanek, gdyby nie fakt wiecznych zmartwień, które kłębiły się w jej głowie. Afla Watahy Królewskiej Krwi niespokojnie chodziła to na jedną, to drugą stronę u podnóża Wilczego Wzgórza. 

- Patrząc na ciebie aż kręci mi się w głowie i sam się stresuję. Usiądź w końcu. - Odezwał się do niej brunet, który towarzyszył jej niemal odkąd rozstał się z Yalciem w lesie. Ostatecznie postanowił zdać jej raport, i tak musiałby to zrobić. Wcale to jednak nie dodało jej ulgi.

Alfa zmrużyła oczy, spoglądając na Luke'a. Wilkołak jak zwykle wyglądał, jakby nie interesował go los innych, właściwie szczególnie nic poza jego własnymi problemami.

- Yalc powinien dawno wrócić z zwiadu. - Rzekła, owijając się czarną peleryną, którą znalazła w jaskini bety podczas jej nieobecności. Obróciła się w kierunku, w którym znajdowała się droga do wioski i przymknęła oczy, pozwalając, aby nikły zapach jej dawnej przyjaciółki owninął ją i pozwolił się jej uspokoić. Chociaż nie był to główny powód, dla którego zabrała ten płaszcz. Czuła kłopoty, i czuła, że istniała możliwość, w której będzie musiała sama niezauważona przemknąć do wioski. - Do tego nie wiem, kto wdarł się na nasz teren i nie wiem gdzie jest Lisabeth! - Warknęła przez zaciśnięte gardło.  - Dobrze więc, chociaż możesz odczuć namiastkę troski o innych.

- Nie widziałaś również kruka. - Luke odpowiedział jej z spokojem, chociaż grymas na jego twarzy sugerować mógł, że przyszło mu to z trudem. Podszedł do alfy i położył dłoń na jej ramieniu. - Pewnie ma wszystko pod kontrolą. Naucz się ufać swoim. - Na moment pazury wilkołaka prawie zatopiły się w czarnym materiale i ramieniu alfy, lecz szybko cofnął swoją dłoń


~ *** ~


"Jeżeli Yalc wróci przede mną, niech pośle do mnie Aki. Jeśli zobaczysz gdzieś Liz, niech nie rusza się już z miejsca.", w głowie dudniły jej ostatnie słowa skierowane do wilkołaka, którego zostawiła na straży Wilczego Wzgórza. Nie było łatwo przekonać Luke'a do swoich racji, ale nie była to kwestia braku zaufania do świetnego instynktu i kamuflażu Yalca. Czuła mrowienie z niepokoju na całej długości kręgosłupa, zwiastujące, że mogło wydarzyć się coś niedobrego w wiosce. To była w głównej mierze jej sprawa i nie zamierzała wysyłać do paszczy lwa kolejnych podopiecznych, których mogłaby skazać na żądnych krwi Wilczej Wiedźmy ludzi. Musiała sama przekonać sie, co się dzieje i wyciągnąć z tego cało przyjaciół... Oraz rodzinę. Co prawda zdradziecką, ale nadal jedna z dwóch żywych osób, z którą łączą ją więzy krwi. Przystanęła pod jedną z drewnianych latarenek. Światło, które powinna była dawać z wolna przygasało. Ktoś długi czas nie zajmował się wymianą świecy. Kaptur od płaszcza, który należał do niej dawnej przyjaciółki, przysłaniał twarz i wystawały jedynie spod niego blądwłose loki. Była ostrożna, majac na uwadze to, że jest łudząco podobnym, kobiecym odbiciem uwięzionego przez ludzi chłopaka. Pomimo licznych obaw, o bliskie osoby, otulona czarnym, delikatnym materiałem, czuła się pewniej i bezpieczniej. Kiedy zamknęła oczy to czuła wręcz, jak Lili stoi za jej plecami, obejmując ją, jak to była zwykła robić w ciężkich chwilach. "Nikt nie jest idealny. Nie musisz cały czas być idealną i stać na straży wszystkiego.", szeptał do jej ucha głos bety. Nie musi, zawsze przyznawała jej rację, ale tego chciała dla dobra innych, żeby nie musieć patrzeć na kolejne straty osób bliskich jej sercu. Pozwoliła, aby pojedyncza łza spłynęła po jej policzku. Stojąc w bezruchu, oparta plecami o drewnianą belkę latarni, wsłuchiwała się w nocne życie Canis Lupus. Miała nadzieję, że do jej uszu dotrą albo pogłoski o przetrzymywanych albo jęki rozpaczy torturowanych, myśląc o najgorszym z możliwych scenariuszy. Jednak tego ostatniego wolałaby uniknąć.

W pewnym sensie czuła się jak nieruchomy cień samej latarni, na który nikt nie zwracał większej uwagi. Z każdą minioną sekundą czuła jak ogarnia ją coraz to większy lęk, a przez głowę przechodziły coraz to gorsze, ale możliwe scenariusze. Przechodziły nieopodal niej nieliczne osoby, a ich uwaga zdecydowanie skierowana była na coś innego - pierwszorzędny temat, który był na języku większości tutejszych ludzi od wczorajszego wieczoru. W charakterystyczny dla siebie sposób przygryzała szpon u swojego kciuka, wsłuchując się w rozmowy, które udało się jej wychwycić. W końcu dotarły do jej uszu słowa, które sprawiły, że z ulgi w kącikach jej oczu zebrała się gromada łez. Jej brat wciąż żył, a to z kolei dawało całkiem dużą szansę, że Yalc oraz Aki również są cali. Nadzieja, która wypełniła jej serce, przyćmiła nawet wszelkie złości i zagwozdki, dlaczego zwiadowca nie spełnił obietnicy, co do spotkania lub informacji. Nie ruszyła się jednak z miejsca. Nie mogła działać pochopnie i wepchnąć się w wir walki. Wtem po całej długości kręgosłupa lycanki przeszedł dreszcz, a jej ciało spowił chłód, jakiego nie spodziewała by się nawet odczuć o tej porze roku, nawet nocą. Kiedy zebrał się mocniejszy podmuch wiatru, ciemność spowiła najbliższą okolicę uliczki wokół niej, pozostawiając ją samą z kotłującymi się w niej emocjami oraz podejrzanym napływem wspomnień oraz wizji. Ulewa, odgłosy uciekającej zwierzyny,   ratującej swoje życie. Może coś tylko płata jej figle? A może to jedna rzadkich złowróżbnych wizji? Ale nie mogła zostawić przyjaciół! Z amoku, który z każdą chwilą przejmował nad nią kontrolę wyrwało bicie dzwonu.

- Ludzie! Ognicho większe niż bebech starego Mojka! - Krzyczał donośnie młodzieniec na tyle, że chociaż Jessika ledwo ruszyła się z miejsca to była w stanie go usłyszeć z okolic placu. - Wody! Pomocy!

- Psiakość, czy wyście powariowali? - Syknęła pod nosem alfa i zakapturzona udała się w zbiegowisko ludzi, aby dowiedzieć się jak sprawy rzeczywiście się mają. Kłopoty już niemal były dla niej równe obecności jej watahy.

Oczywiście, że smród spalenizny niósł wyraźnie, zwłaszcza dla zmysłów wilkołaka, a narastający harmider tylko upewniał ją w fakcie, gdzie powinna szukać poszlak. Nie opuszczało ją jednak przeciwne uczucie, którego doświadczyła, zupełnie, jakby ktoś zaklął jej myśli i uczucia i przepełnił większymi obawami, jakby sama piecza nad grupą wilków nie była wystarczającym zmartwieniem. A przecież jak każdy miała też osobiste rozterki. 

- O bogowie, czym się zajmujcie, kiedy jesteście najbardziej potrzebni? - Wyszeptała sama do siebie.

Przemierzając kolejne fragmenty wioski, widziała coraz większy harmider i popłoch w stronę, z której coraz bardziej unosił się płomień zwieńczony swoistym kłębem dymu, który niczym mgła w lesie zaczął spowijać zachodnią część wioski. Pewnie gdyby nie coraz bardziej nasilający się wiatr, dzisiejszej nocy cała wieś objęta by była w kłębach dymu, którego przyczyną były palące się stogi siana. Chociaż starała się być uważna, ludzie rozmazywali się jej przed oczyma, jak tło dla jej problemów. Omal nie wpadła na kogoś, kto napatoczył się jej pod nogi. Ni stąd, ni z owąd, barczysty siwy mężczyzna wybiegł z wiadrami po czym wręczając jedno z nich Jessice głośno wykrztusił.  

- Panienko ratuj, pomóż gasić kolejne domy się zajęły wszak w stodole mnóstwo siana było suche to ogień taki że i całą wieś mógł by spalić na Boga wspomóż, że no. - Skończywszy podbiegł do kolejnej osoby. 

Z zaskoczenia nagłym pojawieniem się mężczyzny, Jessice aż kaptur zsunął się jej niemal z głowy, odsłaniając więcej twarzy oraz bujnej, kręconej fryzury. Z zrozumieniem przyglądała się swojemu rozmówcy. Choć wyglądała na emanującą przestrachem i empatią do okrucieństw, o których jej opowiadał, w rzeczywistości skupiona była na wyłowieniu jak największej ilości informacji, które pomogą odnaleźć w tym chaosie jej towarzyszy. Przyjęła wiadro, lecz słowem nie zdążyła się już odezwać, ponieważ mężczyzna zniknął na powrót w spanikowanym chaosie.  Sama zaś pobiegła zobaczyć na własne oczy, jak się ma sytuacja. Mętlik pojawił się w głowie kobiety, kiedy przelewając się dostrzegła opary dymu oraz ogień trawiący drewno. W wyniku podmuch wiatru ogień rzeczywiście przeniósł się na pobliskie domostwa, a ludzie to uciekali to lamentowała nad swym dorobkiem, co odważniejsi próbowali walczyć z żywiołem. Jednak byli i tacy nieustraszeni którzy przewidziawszy zbroje i oręż ruszali w głąb dymu skąd dochodziły przeraźliwie odgłosy. Głębokie poczucie sprawiedliwości mówiło jej, że nie powinna zostawiać ludzi na pastwę żywiołu. Niestety nie mogła ujawnić się z żadną zdolnością magiczną, żeby pomóc mieszkańcom. Nikt nie docenił by tego całego wysiłku, który mogłaby włożyć w pomoc, wręcz przeciwnie, stałaby się kolejną ofiarą. Jedyne, co udało się jej ukradkiem zrobić poza niepożądanym wzrokiem, a przynajmniej taką miała nadzieję, to zwilżyć ściany co niektóre elementy budynków czy podłoża, aby ogień nie rozprzestrzenił się tak łatwo dalej oraz zmniejszyć rozmiary płomieni miejscami. Przerwała cały proces w pewnym momencie, kiedy z odległej strony wydobył się donośny męski gruby głos.

 - Łapać wiedźmę! Nie dać ujść jej z życiem! Zabić na miejscu, bez zbędnych ceregieli, spali się jej truchło musi odpowiedzieć za swe grzechy byśmy mogli spać spokojnie.

Tłum coraz bardziej pod plusem kłębów dymu zaczął wycofywać się z strefy zadymienia, jedynie koszyki pochodzące z strony z której dobiegł rozkaz nie przestawały milknąć.

Nie mogła tracić tutaj czasu, zdecydowanie mogła być potrzebna swojemu bratu, który z jej winy się w to wszystko wplątał. Zbliżyła się do młodej, piegowatej kobiety, u której przestrach malował się w oczach. Delikatnie się uśmiechnęła, jak gdyby widziała swoją młodszą siostrę. 

 - Przepraszam, ale serce moje chcące zemsty za te straty ma inny cel. - Rzekła, stając jej na przeciw z wiadrem pełnym wody. Wyciągnęła nawet na moment dłoń w jej stronę, jakby chciała poprawić któryś z odstających kosmyków jej włosów, lecz szybko wycofała ją zmieszana. - Ale wierzę, że i ty chcesz aby ten koszmar się skończył. - Wręczyła jej wiadro i skinęła na pożar, samej zaś pędem udała się śladem donośnych, męskich głosów oraz Wilczej Wiedźmy. 


✩┈┈┈┈┈∘┈┈┈┈┈┈┈┈∘┈┈┈┈✩


Yui znajdowała się wręcz w swoim żywiole. Była niemal jak aktor, który należycie odgrywał swoją rolę, a za kulisami przełączał się z postaci na postać. Choć z pozoru wyglądało na dobrą zabawę, nie znaczyło, że małej kotce nie sprawiało żadnego wysiłku. Samo w sobie utrzymanie się w nienaturalnym i obcym dla niej ciele było nie lada wyczynem, a dochodziły do tego wplatające się przez jej głowę myśli, a bardziej wspomnienia, które należały pożyczonych osób, nad którymi nie panowała. Kiedy udało jej się wzbudzić rumor na placu oraz pociągnąć zbieraninę w kierunku płonącej stodoły, pozostało jej niespostrzeżone ulotnienie się. Kiedy uwaga wszystkich skupiła się na nowym problemie i przekrzykiwaniu się nawzajem, Yui z spokojem mogła skręcić w jedną z bocznych uliczek, a tam ponownie zmieniła twarz, tym razem przybierając wygląd więźnia. Kupię wam więcej czasu, wtedy na pewno oddalicie się z osłabionym wystarczająco daleko, pomyślała. Pod postacią kędzierzawego, blond-włosego mężczyzny, podkradła się do tłumu. Zatrzymała się w bezpiecznej odległości i uwolniła z siebie śmiech tak złowieszczy, że sama przeraziła się głosu, który się z niej wydobył i ciarki ją przeszły. Lecz pozostawała w swojej roli okrutnej wiedźmy.

 - Oh, cóż za ciepłe powitanie, prawda! - Powiedziała, obserwując w pierwszej chwili malujące się zdziwienie na twarzach zebranych. - Jestem tu, a nie tam? Oj, oj, co wy ludzie możecie wiedzieć o czarach..-  Barwa jej głosu z męskiej, zmieniła się na przeraźliwie piskliwy, żeński, a mówiąc to jej twarz uległa częściowej przemianie w kompletnie inną osobę o przeciwnej płci, po chwili odskoczyła na bok, widząc lecący w jej stronę pocisk w postaci kamienia, wcale nie małego.

- Łachudra przebrzydła, pierwszy nadzieję ją na pal! - Wykrzyczał ktoś, kiedy pierwsi mężni z rozjuszonego tłumu, postanowili pochwycić "Prawdziwą, Wilczą Wiedźmę" czy też jak to niektórzy mawiali "Diaboła", co przyszedł wszystkich zwodzić.

Yui kopnęła stertę drewna, którą ktoś musiał sumiennie zbierać już przed nadejściem dni chłodniejszych i wykorzystała przewrócone klocki do wzniesienia potężnego ognia, pomagającego się jej odgrodzić. - No dalej, pobawmy się w chowanego! - Zażartowała, rozpoczynając ucieczkę. W rzeczywistości była przerażona i łudziła się, że nie stracić jednego z swoich żyć w czasie tejże pogoni.

Gdy hybryda wyruszyła z więźniem, Yalc zdecydował, że podbiegnie do kotki i zobaczy czy jest jeszcze cała. Nie chciał się rzucać w oczy więc wybrał drogę poprzez koronę drzew. Gdy w końcu znalazł ją a bardziej ją pod postacią wiedźmy. Zastanawiał się co ona robi. Mogła zginąć dosłownie w kilka sekund. Może próbuje kupić czas? Jego i tak było wystarczająco ale zawsze nigdy za mało. Aki usiadła na nim a ten szeptem kazał osłaniać wiedźmę w razie potrzeby.

-Tylko nie zgiń... Proszę. - Mruknął troskliwym tonem, a Aki kiwając głową dała mu znać że zrozumiała i odleciała by chronić kotkę w razie kłopotów. 

Sam nie angażował się póki co bo wydawało mu się że kotka jednak wie co robi i że wyjdzie z tego cało albo jest chociaż dobrą aktorką. Jednak na wszelki wypadek usadowił się na drzewie dość blisko kociej wiedźmy tak żeby w kilka sekund móc jej pomóc.

Ruda kotka czuła jak jej własne trzewia wypalają ją od środka. Ci ludzie byli nieustępliwy i rzeczywiście żądni zemsty. Nieważne, gdzie się nie znalazła, odcinali jej drogę dostępu do lasu. Co więcej, musiała uważać na świszczące strzały, gdyż udało im się i zmobilizować łuczników, choć nie byli profesjonalistami. Zgrzytnęła zębami. Że też się wpadła na ten pomysł. Na myśl o utraceniu życia, łzy płynęły jej do oczu, lecz jedynie wewnętrznie. Na zewnątrz zacięcie odgrywała swoją rolę, szukając przesmyku, którym mogłaby... Wtem pojawiła się przed nią ściana zabitych desek, wraz z nożem, który prześliznął się tuż przy jej głowie i wbił w nie. Westchnęła. Na szczęście dostrzegła przesmyk drobny, już chciała zmienić swoją formę, choć wiedziała, że kosztuje ją to mase wysiłku. Nawet obróciła się z chytrym uśmieszkiem, chcąc pograć na nosie mieszczańskim wojownikom, lecz wtedy wielka ściana ognia zasłoniła jej cały widok. Nie rozprzestrzeniała się, choć muskała językami ściany po bokach. Z podziwem patrzyła na dzieło, którego nawet nie była świadkiem, zamiast ruszyć się z miejsca. Wyciągnęła dłoń, bawiąc się płomykami, z ciekawości czy mogłaby kontrolować czyjś magiczny byt, skoro również włada tym żywiołem.

Jessika przewagę miała w genach lycańskich, więc liczyła, że szybko dogoni uzbrojonych wojowników, zwłaszcza poruszając się na drzewach czy dachami budynków, skąd mogłaby ich wypatrzeć. Z sztyletem w ustach zeskoczyła  na latarnię tuż przed pościgiem, odcinając uliczkę, w której znalazła się wiedźma ścianą ognia na tyle umiejętnie, że wyglądało to jak samoobrona  wilczego chłopaka. W przykucu zmierzyła wzrokiem pogoń. 

- Żądam możliwości osobistych porachunków na wiedźmie, która zabiła mi siostrę. - Rzekła w końcu, sztylet przekładając do dłoni, twardo patrząc na osobnika, stojącego na czele pochodu. Co zabawne, słowa wielce nie mijały się z prawdą, gdyż Stellius będąc pod wpływem demona, ich wspólnego pradziada  sprawił iż rzeczywiście myślała, że jej rodzeństwo jest martwe. Jednak poraz kolejny w życiu ma wobec niego dług wdzięczności za ocalenie jej życia.

Ludzie szeptali między sobą, a przenykliwy wzrok blondwłosej licantropki przeskakiwał to na jedną, to drugą głowę, chcąc być wcześniej przygotowana z reakcją nim dostanie oficjalną odpowiedź. Niektórzy patrzyli z szacunkiem dla odwagi nieznajomej, inni bardziej sceptycznie podchodzili do niej, bo trzeba przyznać niewiele lepiej zbudowana była niż jej bliźniak zagłodzony.

- Kimżeś ty jest, by mierzyć się z Wiedźmą? - Zapytał pierwszy głos z wyraźną pogardą wobec zakapturzonej kobiety.

Nie zdążyła odpowiedzieć, ponieważ kolejna osoba przepchnęla się agresywanie na przód gromady.

- Nie mamy na to czasu. - Warknął. - Kto wie, co gotuje się za tą ścianą z ognia piekielnego.

- Może nawiała? - Zaproponował kolejny głos. - Trzeba dobrze wioskę przeszukać.

Jessika westchnęła i odwróciła się bokiem do ludzi, powstając do pozycji wyprostowanej. Zanim postanowiła się wycofać, kątem oka zauważyłam miecz skierowany w jej stronę.

- Albo wać panna jest z nami, albo przeciw nam. Wszyscy chcemy pomnsty. - Powiedział mężczyzna, który wyglądał na najbardziej przygotowanego do tego boju. Po zęby nawet obwieszony był w wszelakie talizmany ochronne, choć nic mu one nie dałyby w starciu, toć to tylko mieszczańskie zabobony. Zacisnęła dłoń na sztylecie, przeklinając ich upartość i swoją słabość, ale odezwała się już słowem, ponieważ poczuła wichurę, która zdmuchnęła jej kaptur z głowy oraz poplątała loki na głowie. Ciężko było przeoczyć powód, tego zjawiska. Ludzie sami wykrzykiwali już Wiedźma! W smoka się przemieniła! Łatwym celem jest, ognia!

- Głupi jak zdziczałe orki. - Wymamrotała do siebie.

Sylvie widząc ludzi uganiających się za kotką, bardzo się zdenerwowała. Wiedziała, że musi jej pomóc. Łuski smoczycy zmieniły swoją barwę. Widząc, że kobieta jest w podbramkowej sytuacji, wystrzeliła plazmę, tworząc drugą ścianę ognia oddzielającą kotkę od grupy pościgowej. Smażcie się w piekle. - Pomyślała i zmieniła swój rozmiar. Stanęła w ścianach płomieni, które oddzielały "wilczą wiedźmę" od osób, które się za nią uganiały. Ludzie na początku wydali się zdezorientowani, jednak po chwili łucznicy wystrzelili strzały w jej stronę. Smoczyca mocno machnęła parą potężnych skrzydeł, wywołując wiatr, który zmienił ich tor lotu. Parę z nich poleciało w stronę ludzi, natomiast reszta wbiła się w dachy okolicznych domów. Pierwsza fala ataku była nieudana. Strażnicy dobyli mieczy i rzucili się w biegu na gadzinę. Sylvie jednym machnięciem łapy odrzuciła ich, nie czyniąc im większej krzywdy, poza paroma siniakami. Druga próba jej zranienia również okazała się niewypałem jak poprzednia. Reszta osób, które patrzył na całą tę sytuację, były przestraszone. Strach głęboko zaglądał im w oczy. 

Uwagę Yalca zwróciła dziwnie znajoma sylwetka która zdawała się rzucać wyzwanie wilczej wiedźmie. Chciał interweniować ale ściana ognia wyrastająca przed wiedźmą sprawiły że wycofał się ze swojego pomysłu i zmienił pozycję skacząc na jeden z dachów okolicznych budynków. Chciał wyprowadzić stąd jakoś kotke jednak ubiegła go Sylvie. Gdy grad strzał spadł w jego kierunku padł jak najniżej licząc że nie dostanie żadną z nich. Na szczęście żadna ze strzał nawet nie musnęła volfa. Spokojnie podniósł się patrząc na sytuację. Zeskoczył nieopodal kotki i już miał ją stąd wyprowadzić gdy nagle poczuł że coś go podnosi i unosi w powietrzu. 

- Jak nie chcecie zginąć, to nic nie róbcie i za nami nie podążajcie. - Powiedziała chrypliwym i ostrym głosem. Podczas jej wypowiedzi z paszczy leciał czarny jak smoła dym, mający na celu osłabiać ludzi zabierając im części sił witalnych. 

Alfa nie rozumiała, co tak potężny łuskowaty stwór robi w wiosce, ale instynkt smoczej opiekunki nakazał jej bronić stworzenia za wszelką cenę, zatem kiedy gard strzał sypał się w kierunku Sylvie, Jess starała się unieszkodliwić czy zmienić tor jak największej ilości z nich za pomocą swojej magii lodu. W między czasie jej bystre oko zauważyło charakterystyczne, ciemnie, lecz lśniące jakby granatem piórka, należaće do Aki. Zaciągnęła kaptur na powrót na swoje miejsce i sama pozwoliła zabrać się. Czekali tam na nią już Yui oraz Yalc.

- Dziękuję. - Zdołała jedynie wyszeptać nim rozległ się trzepot skrzydeł, który zagłuszył jej kolejne pytanie. Nie widziała swojego brata, o którego było całe zamieszanie. Z całych sił pragnęła wrócić, upewnić się, że jest cały.

- Nie wykonujecie żadnych gwałtownych ruchów i nie wyrywajcie się. - Rzekła do nich smoczyca po cichu i po chwili dodała trochę głośniej: 

- Aki, akcja udana leć do wilczego wzgórza.

Zwróciwszy się do najpierw do osób, a później do kruka, który był niedaleko, mocno machnęła skrzydłami i wzbiła się w powietrze. Wciągnęła nozdrzami powietrze w celu wyszukania Nethermore.

Yalc był w delikatnym szoku i zanim dotarły do niego słowa Sylvie minęło kilka dobrych chwil. Gdy smoczyca wydała rozkaz Aki ta porozumiewawczo spojrzała się na Yalca który skinął głową na znak żeby ta posłuchała się smoczycy. Zajęło mu ponownie chwilę zanim dotarło do niego że udało im się. Cieszył się ogromnie jednak jedna rzecz ciągle nie wychodziła mu z głowy. Kim była ta znajoma sylwetka w mieście? Na odpowiedź nie musiał długo czekać bo otrzymał ją gdy spojrzał na pozostałych pasażerów. Nie mógł powstrzymać uśmiechu ani stłumić radości jaka ogarnęła go.

-Więc mieliśmy małą zmianę planów. - Zwrócił się do Jess. - Na miejscu wyjaśnię wszystko. - W końcu odetchnął z ulgą.

Kiedy namierzyła hybrydę, zwróciła się w odpowiednim kierunku i poleciała.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz